„Wyzwolenie” Stanisława Wyspiańskiego w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu – pisze Anna Katarzyna Dycha.
Ze współczesnym, mocnym przesłaniem, pełen emocji i ciekawych formalnie rozwiązań – taki jest spektakl „Wyzwolenie” w reżyserii Piotra Tomaszuka. To najnowsza propozycja Teatru Wierszalin z Supraśla.
Twórcy obśmiewają polskie przywary interpretując klasyczny dramat w twórczy i pełen humoru sposób. Wierszalin nieprzypadkowo sięga po tekst Wyspiańskiego. Supraski teatr bada myśl zawartą w dziełach Mickiewicza, a w „Wyzwoleniu” Wyspiański rozwija mickiewiczowski pomysł spotykania się duchów na scenie. Rozlicza się też z mitami romantyzmu i złudzeniami, w jakie wpędził on Polaków. Twórcy zapowiadali, że pokazany premierowo w czasie festiwalu „Między wierszami” spektakl będzie ich tegorocznym hitem teatralnym. Jest duża szansa, że tak się stanie.
Konrad walczy z romantyzmem
Przewodnikiem po „Wyzwoleniu” jest Konrad (świetny Rafał Gąsowski), bohater mickiewiczowskich „Dziadów”, którego Wyspiański na nowo przetworzył, a w zasadzie stworzył. Niby wieszcz piszący wiersze, ale przeklina poezję wołając: „Poezjo, precz!”.
Nie potrzebuje Chóru, by prowadzić z nim rozmowę. Sam może być raz Chórem, raz Konradem. Wielokrotnie zaskakuje widzów. Pochrząkuje, więc do bolącego gardła przykłada… liście kapusty. To stara ludowa metoda, która sprawdza się w łagodzeniu różnego rodzaju bólów. Kolejnym sposobem na poprawę zdrowia są inhalacje nad wielką miską.
Raz ekspresyjny, raz liryczny i wyciszony. Rafał Gąsowski pokazuje w tym spektaklu wiele aktorskich twarzy. To kreacja mocna, przekonująca, budząca emocje. Czołowy aktor Wierszalina po raz kolejny udowadnia, że w klasyce czuje się jak ryba w wodzie.
„Musimy coś zrobić, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo” – uporczywie powtarza Konrad. I ma rację. Chce prowadzić naród do czynu, ale w finale zostaje uwieziony w teatrze. Czy z niewoli, od nas samych, kiedykolwiek się wyzwolimy?
„Wyzwolenie”, czyli podróż w głąb siebie
„Wyzwolenie” Wyspiańskiego to opowieść o tym, jak zachować wolność. Autor nawoływał do wyzwolenia z wewnętrznego zakłamania, do porzucenia wyniesionych z domu przyzwyczajeń. Sztuka jest więc prawdziwą podróżą w głąb siebie.
Kogo słuchać? Jak żyć? Zacytujmy: „Synu mój najmileńszy, nie poglądaj ku prawej stronie, ani ku lewej nie patrz. Źli oni, jedni jako drudzy; – i sercem chcę, byś wyrósł ponad onych za moją idąc myślą i słowem” – zwraca się Ojciec. I dalej: „Jeno przedsię idź i patrz przedsię, a we swej duszy się wpatruj widziadło, które pocznie się przed tobą z myśli mojej i ze słowa mojego” (…) „Niechaj nie zatrzyma cię na drodze twej żadna ręka zbrodnicza, ani ręka skalana brudem i podłością, lecz przejdziesz wskroś podłych i nikczemnych ty jeden uświęcony, szlachetny, wierzący w prawdę myśli mojej i w prawdę słowa mojego”.
Na scenie widzowie zobaczą zespół Teatru Wierszalin. Obok Gąsowskiego występują: Dariusz Matys (wyrazisty i zabawny), Mateusz Stasiulewicz (tworzy zgrany duet z Matysem jako Syn-Ojciec), Monika Kwiatkowska (zachwyca nie tylko śpiewem jako harfiarka) i Magdalena Dąbrowska (pociągająca Muza). Ach, jaka to barwna galeria postaci!
Dramat w brutalny sposób obnaża narodowe słabości, polskie podziały, eksponuje megalomanię. Polacy żyją wciąż przeszłością, są podzieleni i pogubieni w swoich pragnieniach. Obce jest im działanie, wolą żyć w jakimś odrętwieniu przesyconym patosem. Czyż nie brzmi aktualnie?
Muzyka na żywo, maski na sznurze i „Szał uniesień”
Strona formalna supraskiego przedstawienia budzi zainteresowanie. Dużo muzyki (wykonanej na żywo przez Piotra Tomaszuka i Adriana Jakucia-Łukaszewicza), sylabizowane przez aktorów „Pols-ka-ka!”, ciekawa choreografia i sceniczne rozwiązania. Zbudowana w większości z desek scenografia daje wrażenie zgrzebności. Nie ma jednak Polski bez postawionych na sztorc kos, skrzydeł husarii i krzyży. Nie można też pominąć czerwono-białych barw – tutaj wprowadzone zostały m.in. za pomocą wstążki niemal wyjętej z rąk gimnastyczki artystycznej.
Spektakl ma wiele malarskich scen. Wystarczy wymienić momenty, kiedy grająca Magdalena Dąbrowska zasiada na koniu w charakterystycznej pozie – mamy przed oczami istny „Szał uniesień” Władysława Podkowińskiego. Z kolei na rozwieszonym ponad sceną sznurze zawisną maski (odwzorowane na kawałkach materiału), które będą przekonywać do swoich racji.
Widzowie czują, że artyści Wierszalina wzięli na warsztat dramat Wyspiańskiego i pracowali nad nim niestandardowo. Teatr, również ten supraski, jest miejscem do poruszania problemów narodowych czy społecznych, ale to też doskonała przestrzeń na wyzwolenie artystyczne. Wszelkie tabu warto ciągle łamać.
fot. Mat. teatru