„#minaret” Omara Rajeha na Festiwalu Ciało/Umysł 2018 – pisze Edyta Werpachowska
Czy tańcem można opowiedzieć o wojnie? Jak poprzez mowę ciała wyrazić ogrom okrucieństwa, cały wachlarz dramatycznych emocji, ludzką tragedię? Czy sztuka może stawiać opór łamaniu praw człowieka, czy może być manifestem inicjującym zmiany? Pytania te zadaje Omar Rajeh – choreograf z Bejrutu, który wraz z międzynarodowym zespołem artystów w spektaklu „#minaret”, prezentowanym w Warszawie z okazji festiwalu Ciało/Umysł, opowiada „o szaleństwie wojny, którego skutkiem jest utrata miasta, historii, tożsamości”.
Punkt wyjścia spektaklu to historia tysiącletniego minaretu Wielkiego Meczetu Umajjadów w Aleppo, który znikł z powierzchni ziemi. Grupa sześciu aktorów zastanawia się, czy można przywrócić do życia atmosferę, historię, tożsamość – swoją i miejsca. Spektakl zaczyna się w zupełnych ciemnościach. Z realizatorki, znajdującej się powyżej publiczności – podobnie do miejsca, gdzie gra się na organach w kościele – dobiega piękny, arabski śpiew. Można odczuć wrażenie, że oto znajdujemy się nieopodal meczetu, z którego imam nawołuje do modlitw.
Po chwili na ascetyczną przestrzeń – główny element scenografii to niebieski okrąg na podłodze – wchodzi jeden z aktorów. Śpiew cichnie, zamiast niego pojawiają się mechaniczne, metaliczne dźwięki. Są niepokojące, przywodzą na myśl coś nieludzkiego, być może odgłosy maszyn czy helikopterów. Aktor wykonuje przy ich akompaniamencie przejmującą etiudę taneczną. Jego ciało jest tak zsynchronizowane z tym, co słychać, że wydaje się, że to właśnie ono jest źródłem dźwięku. Po chwili na środek sceny wlatuje dron. Świecące w dość ciemnej przestrzeni czerwone i zielone diody, wraz z twardym, głuchym dźwiękiem maszyny, wprowadzają do przestrzeni napięcie.
To właśnie na napięciu budowane jest to 60-minutowe widowisko. Napięciu między człowiekiem i maszyną, jednostką a machiną wojny, w końcu dwojgiem ludzi, którzy próbują zachować resztki człowieczeństwa w odhumanizowanej wojennej rzeczywistości. „#minaret” składa się z kilku różnorodnych etiud, które razem tworzą linearną fabułę. Jest miejsce na solowe wystąpienia, są też duety, tercety, sceny zbiorowe czy nawet wzbudzające pewien niepokój sceny „tańca” dronu z aktorem.
Większość dzieje się na poziomie symboliki – jak w scenie, w której aktor, tańcząc czy raczej wykonując kompulsywne ruchy ręką, stopniowo rozmazuje i niszczy mazistą, białą konstrukcję ustawioną wcześniej na stole. Nasuwają się skojarzenia ze znikaniem z powierzchni ziemi świątyń, górujących na przestrzennych placach, czy całych miast równanych do powierzchni. Stopniowo białą mazią umazywani są wszyscy członkowie spektaklu – można to zinterpretować jako „brudzenie rąk” wojną. Z kolei w jednej z najbardziej przerażających etiud dwoje tancerzy imituje nękanie ofiary przez terrorystę. Kilka scen mówi także o zmaganiu człowieka z wojną „spersonifikowaną” w postaci dronu. Artyści poprzez język swojego ciała wyrażają rozmaite lęki, urazy, grozę. Etiudy wzbudzają więc pełną gamę emocji – od rozczulenia, wzruszenia, po częstszy niepokój czy przerażenie.
Obecny na scenie latający dron jest w „#minarecie” z jednej strony symbolem bombardującego samolotu, z drugiej – wszechobecności mediów, które wdzierają się w najbardziej osobiste skrawki życia i transmitują je szerokiej publiczności. Dron nieustannie dokumentuje bowiem sceniczne poczynania artystów. Jest z nimi w momentach największego cierpienia, towarzyszy ich dramatowi przekraczając umowną granicę prywatności. Nagrywany obraz transmitowany jest na pionowym ekranie na tyłach sceny. Są momenty, gdy relacja „live” obejmuje nagrania bohaterów z bardzo bliskiej odległości. Widownia staje się mimowolnym widzem każdego skrawka ciała artystów w ogromnym przybliżeniu.
Zdjęcia z dronu to reżyserski wybieg, który nadaje dodatkowy wymiar przedstawieniu. Gdy aktorzy pozostają w swych tanecznych pozach na poziomie podłogi, oglądamy formacje ich ciał na poziomie naszych oczu, ale dodatkowo ekran – tło dla tańczących pokazuje widzom formacje ciał z lotu ptaka. Ten dość prosty zabieg daje niesamowity efekt „głębi” obrazu, trójwymiarowości przedstawienia.
Integralną częścią „#minaretu” są dźwięki inspirowane muzyką z Syrii. Pocięte komputerowo brzmienia są odhumanizowane, fragmentaryzowane niczym wojenny krajobraz lub historia czy tożsamość ludzi objętych wojenną tragedią. Mówią o niszczeniu – ludzkich istnień, ale też całej kultury. Ta nietypowa elektronika uzupełniana jest też muzyką na żywo, co daje jeszcze mocniejszy i bardziej przejmujący efekt.
„#minaret” to przejmujące widowisko, oddziałujące na widza na wielu poziomach. Jest w nim mnóstwo pięknego tańca, przejmująca muzyka, ciekawa scenografia i nierozerwalne z nią multimedialne efekty. Wszystko to na poważny i ważny temat, podane z pozaeuropejskiej perspektywy, która w dobie zalewu informacji, nie jest tak łatwa do pozyskania. Widowisko z całą pewnością nie tylko jest warte zobaczenia, ale zostawia też trwały ślad w świadomości, nie pozwalając o sobie zapomnieć.