Jędrzej Pasierski: Roztopy. Czarne, Wołowiec 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Na początku jest w tej powieści wyraźny podział gatunkowy. Najpierw Jędrzej Pasierski zachowuje się, jakby szedł w relację obyczajową dla pań, w dodatku – relację powiązaną mocno z trendem w literaturze rozrywkowej, wiążącym się z przeprowadzką w zaciszne miejsce, budowaniem własnego domu po to, żeby uciec od stresu i pośpiechu. Wydaje się nawet, że uszlachetnia ten odłam opowieści (bo w wykonaniu kolejnych autorek stał się on już niemal nie do zniesienia infantylny i przewidywalny) – i wtedy, gdy już skusi odbiorców codziennością, przecina stworzoną przez siebie atmosferę – wprowadza kryminał. A kiedy wprowadza kryminał, nie wiadomo dlaczego akcja nagle zwalnia i przez długi czas nie może się rozpędzić do poprzedniego stanu, chociaż na logikę to właśnie w sensacyjnych lekturach jest większy potencjał ciekawostek i intryg niż w obyczajówkowych czytadłach. “Roztopy” w tym zatem zaskakują. Z czasem zresztą autorowi udaje się dobrze przemieszać obie te sfery, będzie dbał i o relacje międzyludzkie (dopracowywane w detalach), i o śledztwo – a “Roztopy” staną się bardzo udaną powieścią z pogranicza gatunków. Do i tak już ciekawego pomysłu dodaje Pasierski jeszcze wzmianki o Łemkach, próbuje wzbudzić zainteresowanie tą kulturą i historią. Robi to subtelnie, tak, że czytelnicy sami zechcą sprawdzić temat ważny dla części bohaterów – i jednocześnie na tyle wyraziście, żeby nie było w tym przypadkowości. Szuka gdzieś wiadomości, ile pokoleń przeżywać może traumę przodków, jakby w tym chciał przekonać odbiorców do sensowności uprawiania literackiej publicystyki przy okazji fikcji.
Do akcji zaprzęga Jędrzej Pasierski komisarz Ninę Warwiłow, kobietę, której domowa egzystencja mocno się pokomplikowała na skutek nie zawsze właściwych sercowych wyborów. W efekcie pani komisarz próbuje ocalić wartości rodzinne i scementować swoją patchworkową rodzinę, a wsparcie, jakie uzyskuje na odległość od partnera, pozwala jej stawiać czoła zawodowym wyzwaniom. Sytuacja jest dla niej trudna, bo ofiara – zaginiona w Bukowcach kobieta – była jej znana. Joanna Pascho chciała przeprowadzić się do małej miejscowości, podjęła kroki, by tu się osiedlić i nawet udało jej się wrosnąć w lokalną społeczność za sprawą praktyki medycznej. Drobne zatargi z budowlańcami to jedyny ślad problemów, chociaż kobieta zgłaszała też, że ktoś ją obserwuje i przebywa w pobliżu jej domu. Potem zniknęła. Nina Warwiłow szuka jakichkolwiek informacji, które umożliwiłyby jej odkrycie prawdy – ale musi w tym celu rywalizować z lokalnymi władzami, a taka konkurencja nigdy nie jest dobra dla żadnej ze stron.
“Roztopy” to powieść, która – kiedy się już rozkręci – bardzo dobrze łączy najlepsze cechy obyczajówki i kryminału. Pasierski mocno akcentuje rodzinną sferę życiorysów postaci, dba też o snucie zawiłej intrygi. Daje upust literackim zapędom w narracji, obrazowej i jednocześnie zapewniającej ukojenie (to rzadkość w kryminałach). Pisze z dużą pewnością siebie, unika wchodzenia w strefę mroku, próbuje raczej zaproponować czytelnikom zagadkę z “sąsiedztwa”, wprowadza odbiorców w codzienność postaci, żeby zapewnić tym postaciom kibiców w zupełnie nieznaczących sprawach. Uwaga na te większe kieruje się wtedy automatycznie – ale to zasługa autora, który wyczuwa, jak pokierować opowieścią.
“Roztopy” to druga powieść kryminalna tego autora – i książka pokazująca, że Pasierski szybko może zdobyć sobie mocną pozycję na rynku.