Recenzje

Z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu

Martin Heckmanns „Ojciec matka tunel strachu” – reż. Wojtek Klemm, Narodowy Stary Teatr w Krakowie – pisze Edyta Werpachowska

Jakie są granice intymności aktora? Ile może pokazać na scenie, jak głęboko zanurzyć się w siebie? Wojtek Klemm, reżyser spektaklu „Ojciec matka tunel strachu”, zadaje to pytanie rodzinie Peszków, obsadzając ich w przewrotnej konfiguracji bohaterów sztuki Martina Heckmannsa. Głowa rodu – Jan Peszek – gra syna i teścia małżeństwa w realnym życiu: Błażeja Peszka i Katarzyny Krzanowskiej. Rzecz ma się o trudach rodzicielstwa, znoju wychowywania dziecka, trudności w kroczeniu dwojga ludzi razem przez całe życie. W tym kontekście tak przewrotne obsadzenie ról brzmi arcyciekawie. Czy na deskach Starego Teatru w Krakowie pojawia się wyczekiwane napięcie, unosi się widmo niezałatwionych rodzinnych spraw, niewyrażonych żalów z przeszłości?

Spektakl grany jest na Nowej Scenie, która jest przestrzenią małą, z łatwością można w niej wytworzyć wrażenie intymności. Dzieje się też tak w przypadku spektaklu Klemma. Widownia zapraszana jest do domu bohaterów, a raczej jego symbolu. Scenografia jest bardzo prosta: trzy duże pufy, dwa kwiatki, kilka figur geometrycznych pełniących wraz z rozwojem przedstawienia rozmaite funkcje. W tej małej – momentami dającej wręcz wrażenie klaustrofobicznej – przestrzeni miota się troje aktorów. Towarzyszy im akompaniament Dominika Strycharskiego. Muzyk, grający na żywo między innymi na dziecięcych cymbałkach, jednocześnie przetwarza dźwięki komputerowo, zapętla je, tworząc ciekawe tło scenicznych wydarzeń. Spektakl pomyślany jest tak, by przedstawić  życie protagonistów na przestrzeni kilkunastu lat: od początków rodzicielstwa, do momentu „wyfruwania” dziecka z domu. Wojtek Klemm na warsztat wziął newralgiczne czy przełomowe momenty tercetu: rodzice – dziecko. Na scenie zaobserwować można kilkumiesięczną ”ucieczkę” matki od rodzinnych obowiązków, rodzicielskie kłótnie, nastoletnie bunty. Widownia staje się świadkiem formowania i stopniowej ewolucji (czy może rozpadu?) rodziny.

Temat podjęty w „Ojciec matka tunel strachu” jest tematem trudnym, w takiej konfiguracji obsady mógł też być przedstawiony jako temat intymny, dotykający prawdziwych rodzinnych zadr czy nawet traum. Potencjał stworzony z przewrotności decyzji o obsadzie przedstawienia Wojtka Klemma nie został jednak wykorzystany. Inscenizacja jest miałka, nie wzbudza głębokich emocji, nie wyzwala duchów przeszłości w żadnym z aktorów. Wszyscy grają dość mechanicznie, jakby oddzielali swoje ciało – narzędzie pracy – od własnych przeżyć. Nic w sztuce nie zaskakuje, nie czuć w niej żadnego napięcia, atmosfera nie jest gęsta.

Poza kilkoma ciekawymi konceptami inscenizacyjnymi, jak na przykład pomysłowe (w ograniczonej przestrzeni i z ograniczoną liczbą rekwizytów) ogrywanie prostych codziennych czynności czy symboliczne ukazanie mijającego czasu, w spektaklu ciężko dostrzec coś więcej. Między aktorami brakuje chemii, co jest tym bardziej zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że w „prawdziwym” życiu są ze sobą tak blisko. Ich pokrewieństwo i wspólnota doświadczeń nie wpływa jednak na jakość przedstawienia, co więcej, można nawet wysnuć wniosek, że przeszkadza. Aktorzy (poza Janem Peszkiem) grają płasko, w swoich rolach wydają się sztuczni, przerysowani. Niezbyt zgrabnie balansują na krawędzi komedii i tragedii – nie są przekonujący zarówno w kreowaniu dramatyzmu, jak i elementów farsy. Te dwa gatunki i narracje współistniejące na scenie, nie uzupełniają się jednak, a dryfują oddzielnie, co powoduje, że spektakl jest niedookreślony, nie jest ani dobrym dramatem, ani dobrą komedią. Główny wniosek z „Ojciec matka tunel strachu” jest jeden – z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu.

 

Komentarze
Udostepnij