O spektaklu „Moja kochana Judith” Norma Fostera w reż. Michała Staszczaka w Teatrze Kwadrat w Warszawie pisze Anna Czajkowska.
„Moja kochana Judith”, komedia autorstwa popularnego kanadyjskiego dramaturga Norma Fostera, miała swoją premierę w 1987 roku. Foster jest niezwykle płodnym pisarzem, a jego sztuki słyną z humoru, lekkości łączonej z powagą oraz wnikliwego wglądu w codzienne problemy życiowe. Jednak wystawiany w Teatrze Kwadrat spektakl nieco trąci myszką. Brakuje mu uniwersalności i wymaganej wartkości akcji. Przyznaję, dramat nie jest pozbawiony zalet, a jego treść jest dość nieoczywista. Pozostawia sporo miejsca na interpretację, zależnie od tego, jak zostanie zrealizowany przez twórców. Reżyser opisywanej inscenizacji oraz odtwórca jednej z ról, Michał Staszczak, dwoi się i troi, dbając o eksponowanie smakowitych dialogów, szukając wszechstronności w treści i wizerunkach postaci, a jednak do pełnego sukcesu jeszcze daleko.
W komedii Norma Fostera zamożny biznesmen David Stafford (Michał Staszczak) chce poślubić swoją kochankę, Annę Miles (Ilona Chojnowska), ale na przeszkodzie stoi jego wierna, oddana żona, Judith (Marta Żmuda Trzebiatowska). Nie chcąc stracić połowy majątku, David opracowuje plan – aby oskarżyć Judith i doprowadzić do szybkiego rozwodu, musi udowodnić jej zdradę małżeńską. Wybiera jednego ze swoich pracowników, nieco gapowatego Karla (Patryk Pietrzak), któremu zleca uwiedzenie żony. W zamian obiecuje mu pieniądze oraz dużo wyższe stanowisko w firmie, oczywiście pod warunkiem, że wszystko się powiedzie.
Miłość, zdrada i manipulacje: fabuła w pigułce
Międzyludzkie gry, kompleksy utrudniające dorosłym ludziom normalne funkcjonowanie w świecie, niezdrowe relacje między bliskimi, empatia wobec znajomych i nieznajomych, uzależnienia oraz bolesna przeszłość – to wszystko można znaleźć w spektaklu. Mimo ogromnych starań aktorów, brakuje wiarygodności, a postacie są mało autentyczne. Dodatkowo, plątanina tematów i wydarzeń (nieczytelna, a momentami mocno nużąca) utrudnia spokojną analizę i niszczy przyjemność oglądania całości. Refleksji może być albo milion, albo wcale. Dobrą zabawę i śmiech – w końcu to komedia – trzeba wymuszać na siłę, ponieważ wraz z rozwojem akcji tragizm niektórych zdarzeń i zachowań bohaterów skłania raczej ku łzom.
Między komedią a tragedią
Sztuka stanowi wyzwanie dla aktorów, przyznaję. Kreując postaci, wydobywają z nich tyle humoru i aktualności, ile się da, ale sam tekst znacznie ogranicza te starania. Podoba mi się Marta Żmuda Trzebiatowska w roli ekscentrycznej Judith. Jej niewinność i naiwność stają się ostateczną zgubą dla Davida, w którego udanie wciela się Michał Staszczak. Bardzo dobry, a może nawet najbliższy prawdzie, jest Patryk Pietrzak jako Karl Newhouse. Z przyjemnością śledzę przemianę granej przez Ilonę Chojnowską Anny. Obie aktorki świetnie ukazują triumf kobiet, wcześniej uwikłanych w różne zależności od mężczyzn. Pomaga im scenografia autorstwa Wojciecha Stefaniaka, oprawa muzyczna Michała Staszczaka oraz odpowiednia reżyseria świateł – zasługa Macieja Iwańczyka.
Czy wyjdziemy z teatru z uśmiechem? Usatysfakcjonowani? To zależy od naszych oczekiwań. Zbędny chaos i pomieszanie raczej tego nie ułatwią.
fot. Dawid Stube / Teatr Kwadrat w Warszawie