Recenzje

Zabawa z czytelnikami

Artur Urbanowicz: Inkub. Vesper, Czerwonak 2019 – pisze Izabela Mikrut.

Pisze Artur Urbanowicz książkę potężną, która ma budzić grozę. Ale na początku udaje, że interesuje go zupełnie inny gatunek: i układa fabułę z obyczajówki łamanej przez kryminał. Prowadzi czytelników do Jodozior (albo Jodoziorów, bohaterowie nie są pewni, jak tę nazwę odmieniać), malutkiej wioski na Suwalszczyźnie. Tu dzieje się coś dziwnego – coś, co początek miało kilka dekad temu, w latach 70. XX wieku, a korzeniami sięga jeszcze dalej, aż do procesów czarownic. Nawiązywanie do czarów, uroków i zabobonów, które jednak gdzieś w bohaterach tkwią, mimo deklarowania niewiary w gusła, nadaje od razu specyficzny klimat fabule. Ale Urbanowicz robi wiele, żeby uśpić czujność czytelników. Bawi się w kryminał, momentami czarny.

W Jodoziorach młody policjant popełnia samobójstwo. Śledztwo w jego sprawie prowadzi Vitek, czyli Vytautas Cesnauskis, pół-Polak, pół-Litwin, który doskonale orientuje się w lokalnych sprawach. Tu jednak rozpaczliwie brakuje mu danych, żeby mógł wyciągać wnioski na temat wydarzeń. Jedną opowieść, rozgrywającą się w roku 2016, autor przesącza przez spojrzenie policjanta. Drugą – akcję z 1971 roku – rozbija na kilka równorzędnych postaci, które łączy tajemnicza Teresa Oś, rzekoma czarownica. Starsza kobieta z wioski, która ma parać się magią, wysysać energię z osób, które poprosiły ją o przysługę, wiedźma rzucająca uroki na niewinne dzieci. Pani Oś jest nietykalna dla mieszkańców, zawsze potrafi się obronić i wybronić. Jest też wszechpotężna, chociaż niektórzy dla zabawy próbują „czarów” (w rodzaju zapewnienia sobie wzajemności upatrzonego chłopca), to pani Oś jest w stanie zawsze dokonać tego, co niemożliwe. Tyle że cena za skorzystanie z jej usług też jest ogromna. W wiosce dzieje się sporo złego. Giną kolejni mieszkańcy, niektórzy cierpią męki, a obecność sił nieczystych wydaje się coraz bardziej namacalna – wystarczy wskazać dom, w którym nie da się rozbić szyb ani zniszczyć siekierą drewnianej framugi okna. Stopniowo takie elementy Artur Urbanowicz do historii wprowadza, żeby czytelnicy nie mogli już odłożyć lektury, żeby chcieli zaspokoić ciekawość i zanurzali się coraz głębiej w opowieść.

Jest „Inkub” powieścią zdecydowanie międzygatunkową, chociaż to fantastyka, zapożycza sporo z literatury środka. Wizja dojrzewania i życia w przestrzeni oderwanej od postępu cywilizacyjnego, podleganie rytmowi natury i standardowym międzyludzkim relacjom jest tu na porządku dziennym i towarzyszy postaciom – definiuje je wręcz, nie pozwala odejść od wygodnych kolein w analizowaniu charakterów. Autor dołącza do tego oś kryminalną: policjant, który prowadzi śledztwo, postępuje dokładnie tak, jak się tego od niego oczekuje, nie pozwala sobie na przejście od rutyny do realizowania własnych poglądów na sprawy: to niemal marionetka, człowiek skazany na podążanie wytyczoną drogą. Równie bezradny wobec ukrywających prawdę mieszkańców, jak i wobec sił zła, coraz pewniej sobie poczynających.

Tak rozbudowuje Artur Urbanowicz powieść, rozwija ją do rozmiarów typowych dla powieści fantasy (ponad 700 stron) i ani przez moment nie traci tempa. Jednak trochę niepotrzebnie dodaje posłowie, w którym zachęca do wnikliwego badania zawartych w tomie tropów. Nie dlatego, że ponowna lektura byłaby ponad siły czytelników – ale dlatego, że brzmi to, jakby nie wierzył w inteligencję odbiorców i chciał upewnić ich w przekonaniu, że nie zasłużyli na taką opowieść. Tak psuje się efekt…

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,