Nina Lykke: Nie, po prostu nie. Muza SA, Warszawa 2018 – pisze Izabela Mikrut
Od pierwszych stron w tej powieści czytelnikom udziela się nastrój grozy, czy też może zagrożenia – zbliżającej się katastrofy, której nie da się zapobiec. Rodzinne szczęście zastąpione małą stabilizacją, spokojem, który nie przyniesie już żadnych silniejszych emocji ani wzruszeń, jest jak bomba z opóźnionym zapłonem. Wkrótce wydarzy się coś, co zmieni rozkład sił i na stałe zlikwiduje zaufanie. Bohaterowie “Nie, po prostu nie” osiągnęli w życiu ten moment, w którym mogą beztrosko odpocząć od wszelkich starań, walki o przyszłość, a nawet o siebie nawzajem. Wydaje się, że mają wszystko: są pewni swojej miłości, nie muszą fundować pokazu sił ani wydzierać przestrzeni dla siebie. Nie tryskają szczęściem, nie jest im do niczego potrzebne manifestowanie radości ani przekonania, że osiągnęli życiowe cele. Żyją. Egzystują obok siebie. Bez słów, bez wielkich czynów, bez wstrząsów. Przyzwyczaili się do tego, co mają, nie próbują tego modyfikować, po prostu przyjmują do wiadomości i trwają – przez kolejne dni. Tu się nie buntuje, nie ma po co.
Chociaż w domu Ingrid do sielanki jest daleko. Choroba, uśpiona w ciele kobiety, atakuje teraz jej synów: z dnia na dzień tracą oni szansę na samodzielność i na możliwość odciążenia rodziców w zwykłych obowiązkach. Chłopcy nie są tu ważni, nie w tej relacji. Cały dramat rozgrywa się między Ingrid i Janem, jej mężem. Ingrid i Jan nigdy się nie kłócą, rozumieją się niemal bez słów. To bardziej oznaka przystosowania niż wielkiej miłości, ale kiedy patrzy się z zewnątrz – bohaterowie stanowią zgodne stadło zapewniające poczucie bezpieczeństwa. Do momentu, w którym Jan oznajmia, że ma kochankę i nie wie, co zrobić ze swoim życiem. Obarcza Ingrid sekretem, ale też świadomością, że nie chciałby kończyć małżeństwa, potrzebuje tylko czasu na zastanowienie się, co robić i sprawdzenie, czy mógłby spędzić dalszą część życia z tą drugą.
Nina Lykke sięga po dramat emocjonalny i po obyczajowy banał jednocześnie: porusza temat zdrady, ale żeby zrobić z niego kluczowy motyw akcji, musi podać czytelnikom coś nowego. Czymś nowym będzie w tym wypadku wzajemna relacja Ingrid i Jana: bierność, z jaką oboje podchodzą do sprawy. Nie ma tu mowy o radykalnym zakończeniu związku, o podejmowaniu ważnych decyzji ani o próbach zrozumienia drugiego człowieka. Jan kieruje się wizją własnego dobra (nawet jeśli chwilowo nie jest w stanie jej dookreślić, mimo pomocy specjalisty), Ingrid nie zamierza dokładać dawniej ukochanemu zmartwień, usiłuje więc dostosować się do zaskakującej informacji. To małżeństwo, które w swoim podejściu do wolności i powinności wobec innych przynosi szereg wstrząsów: dopiero brak kłótni i ekspresyjnych konfliktów pozwala odbiorcom sprawdzić sedno problemu. Dla kontrastu wprowadza autorka Marianne i Steinara, parę, która bez dynamicznych kłótni nie może żyć – a mimo sporów o każdą błahostkę nie umie się rozstać.
Lykke pisze tak, by zafundować czytelnikom strumień świadomości bohaterów, przedstawiać wydarzenia z różnych perspektyw, za to bez wrażenia skandalu. Sprawdza, jak funkcjonują wydobyte na światło dzienne sekrety, jak stopniowo zmieniają mentalność i codzienność postaci. Dokłada do relacji stale wydarzenia, o których tylko ona wie, zmienia więc również możliwości poznawania bohaterów i operuje ocenami ich czynów. Nade wszystko jednak skupia się nad sensem ograniczeń w związku – i nad kwestią poszukiwania tego, co dla każdego najlepsze. Zimna jest ta powieść, bezemocjonalna, mimo że dostarczy czytelnikom emocji w nadmiarze.