Wojciech Pieniążek: To, co zostaje. JanKa, Warszawa 2018 – pisze Izabela Mikrut.
Wydawnictwo JanKa ma wyraźnie słabość do autorów, którzy przedkładają przepych narracyjny nad treściami i sensami. Barokowość, nadmierne ozdobnictwo, stylizacje, które nie są niczym uzasadnione – stają się wyróżnikiem kolejnych drobnych tomów. I nie wiadomo, czy wynika to z filozofii twórczej autorów, czy też po prostu – braku warsztatowej sprawności w proponowaniu historii. Wojciech Pieniążek pisze o sobie: „poczułem się czytaniem na tyle znużony, by przejść na drugą stronę i dołączyć do tych, co czytania przysparzają”. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie postanowił pokazać odbiorcom, że wie, jak pisać. „To, co zostaje” jest po prostu logoreicznym strumieniem, zestawem literackich skojarzeń, które zapewne świadczyć mają o erudycji autora – ale fundują trudny do przejścia misz-masz.
Niezależnie od tego, czy będzie autor przyglądać się doświadczeniom seksualnym (lub sztuce uwodzenia), wojnie i zniszczeniu, czy będzie opisywał drogi, wspomnienia, czy spotkania – za każdym razem mnoży nad miarę słowa. Stałe uściślanie jednak nie prowadzi w tym wypadku do narracyjnej precyzji, a do kompletnego rozmycia treści, tak, że przestaje być ważna opowieść, zaczyna liczyć się język. A ten wcale nie imponuje, bo cóż z tego, że Pieniążek czyta słowniki, skoro całość nie składa mu się w melodyjną opowieść, a stanowi fasadę, za którą jest pustka. Sprawia to takie wrażenie, jakby autor rozkoszował się tym, co pojawia się w kolejnych akapitach i bał się skreślać cokolwiek z natchnionego wywodu. A ponieważ mocno oddala uwagę odbiorców od treści, musi liczyć się z tym, że to właśnie nie do końca udana forma będzie przedmiotem podstawowej krytyki. Nie wystarczy po prostu pisać, trzeba jeszcze pisarskiej dyscypliny, żeby okiełznać tekst. W „To, co zostaje” ów tekst zarasta, zachwaszcza się tak, że przestaje znaczyć – znów autor staje się ważniejszy niż czytelnik w samym procesie odbioru, pokazuje, że może wszystko i nie ogląda się na istotę swojego przekazu.
I żeby uzasadnić jakoś swoje narracyjne strugi, Wojciech Pieniążek to tu, to tam wrzuca do nich nawiązania do wielkiej literatury, skojarzenia z motywami z klasyki, charakterystycznych bohaterów albo ślady ich działań. Chwyta pojedyncze zagadnienia, odnosi się do porad literackich albo do mód, wspomina to, co zauważył (albo co nie przeszło bez echa nawet dla masowej publiczności) – i wrzuca to w swoją książkę, uzupełniając jeszcze jej nurt i tworząc przynajmniej pozory intelektualnej przygody. Ta książka ma wywoływać wrażenie erudycyjnej, ważnej i wartościowej – ale same zabawy w odnotowywanie tropów literackich nie wystarczają czytelnikom, i to już od dawna. Gdyby Wojciech Pieniążek miał do zaoferowania coś poza eksplozją luźno ze sobą połączonych pomysłów, gdyby popracował nad stroną warsztatową … gdyby.