Recenzje

Zbrodnia i brak kary

O spektaklu „Wszystko dobre, co się dobrze kończy” Wiliama Szekspira w reż. Szymona Kaczmarka w Teatrze Bogusławskiego w Kaliszu pisze Bogna Marcinkowska.

Dramaty Shakespeare’a od dawna oblegają polską scenę teatralną. Mam wrażenie, że podchodzono do nich już z każdej możliwej strony. W teatrach pojawiło się już wiele rozmaitych interpretacji – spektakli z oryginalnym, surowym tekstem, jak i adaptacji ozdobionych wizją reżyserską i autorskimi dialogami. Można by stwierdzić, że każda kolejna inscenizacja powiela poprzednią, a dramaty Shakespeare’a mogłyby już zniknąć ze sceny, przynajmniej z taką intensywnością. Czy geniusz Shakespeare’a da się jednak wyczerpać?

Z całą pewnością nie. To właśnie nieograniczona możliwość pracy z tekstem jest siłą teatru. Biorąc na warsztat utwory kanoniczne, należy jednak liczyć się z pewnym niebezpieczeństwem. Na zespole podejmującym się pracy z klasyką, spoczywa duża odpowiedzialność. Pierwszą z nich jest sprostanie oczekiwaniom widzów, znających i ceniących sobie oryginalny tekst. A drugą, no właśnie – zrobić to w sposób, którego jeszcze nie znamy. ‘’Wszystko dobre, co się dobrze kończy’’ należy do dramatów rzadziej podejmowanych przez polskie osoby reżyserujące – to już pewna przewaga. Inscenizacji tego dramatu jest niewiele, tym samym pole do popisu staje się większe. Czy zespół Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu, pod reżyserską ręką Szymona Kaczmarka, wykorzystał ten przywilej i obronił tytuł?         

W pewnym kontekście na pewno. Dwie godziny, spędzone na szalenie niewygodnym fotelu, zleciały w mgnieniu oka. Co prawda nie jestem pewna czy to zasługa zespołu, czy jednak sposób budowania akcji przez Shakespeare’a – ‘’Król Lear’’ Jonathana Munby’ego, trwający prawie cztery godziny, równie szybko mi minął, ale załóżmy, że to dystynkcja aktorsko-reżysersko-dramaturgiczna tego spektaklu. ‘’Wszystko dobre, co się dobrze kończy’’ to historia obsesyjnej miłości kobiety niższego stanu, nieodwzajemnionej przez próżnego hrabię. Po wielu intrygach i niesnaskach stan rzeczy kończy się względnie pozytywnie. Król uzdrowiony, a Hrabia Bertram akceptując swój los, uznaje Helenę za swoją żonę – ta spodziewa się jego dziecka. Brakowało tylko bajkowego cytatu ‘’żyli długo i szczęśliwie’’. Tylko czy szczęśliwym może być związek, którego jedynym spoiwem jest dziecko, poczęte gwałtem na ojcu? Wątek ofiary seksualnej, będącej mężczyzną, uważam za kluczowy. Mam wrażenie, że w obliczu dzisiejszych dyskusji nad kulturą gwałtu, przedstawienie kobiety w roli oprawcy daje reżyserowi dużą przestrzeń do dyskusji. Jakkolwiek to brzmi, problem molestowań seksualnych to wdzięczny temat sztuk performatywnych, a scena idealnym miejscem do wygłoszenia manifestu. To mógł być dobry punkt zaczepienia – zmiana historii szalonej miłości na opowieść o odwróconej rzeczywistości, o zbrodni i braku kary. Żałuję, że reżyser zrezygnował ze zmiany znaczenia dramatu (nietęga mina Bertrama, kończąca spektakl, mi nie wystarcza) na rzecz powielenia romantycznych, toksycznych relacji wykreowanych przez Shakespeare’a. Zwróciłam również uwagę na kurtynę, co mogło błędnie sugerować, że w czasach teatru elżbietańskiego takową wykorzystywano, co nie jest prawdą. Domyślam się, że nie był to efekt niewiedzy zespołu, aczkolwiek to mogło być sugestią do złej interpretacji faktów. Czy jest zatem coś, co nadrabia odczuwany przeze mnie niedosyt?

Z całą pewnością jest to kreacja Diany, stworzona przez Aleksandrę Lechocińską. Reżyser przedstawił shakespeare’a wską bohaterkę, ozdabiając ją we współczesne atrybuty. Dziewczyna ubrana w dres z trzema paskami, chodząc kręcącymi biodrami, nieustannie paliła e-papierosa. Wypowiadany przez nią tekst brzmiał niechlujnie, a jej maniera w mówieniu przypominała sposób rozmowy zaczerpnięty z blokowisk. Wszystkie płaszczyzny, na jakich zbudowana została postać Diany, współgrały ze sobą i stworzyły wiarygodną figurę. Współpraca reżysera z kostiumolożką Martą Śniosek-Masacz zaowocowała postacią, która moim zdaniem, skradła ‘’całe show’’. Zachwycił mnie również gest scenografki Kai Migdałek – wykorzystania przezroczystego, kanciastego namiotu, który obrazował wnętrze szpitala. Trafiło to w moje estetyczne gusta. Zabieg wykorzystania kamer live, tworzący spektakl multi wizualny, też bardzo na plus. Te elementy wprowadziły na scenę trochę współczesności, a tego oczekiwałam. Czy po tych niejednoznacznych wrażeniach, wizyta w teatrze była dla mnie stratą czasu?

Ostatecznie uważam, że czas spędzony w teatrze nie był zmarnowanym. Nie spełnił jednak mojej potrzeby doświadczania nowych spojrzeń na sztukę Shakespeare’a. Pragnę czegoś więcej. To, co zobaczyłam, nie zaspokoiło mojego głodu, współczesnych interpretacji klasycznych dzieł. Być może, przed przyjściem do teatru, nastawiona byłam na inne wrażenia i z tego powodu czuję niespełnienie. Ciężko mi stwierdzić. Finalnie mam nadzieję, że wystawienie ‘’Wszystko dobre, co się dobrze kończy’’ na kaliskiej scenie, zachęci mieszkańców tego miasta do doświadczania sztuki innej, niż farsa.

fot. Krzysztof Bieliński

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , ,