Recenzje

Zimowe odsłony pustelników

O 33. Toruńskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora pisze Aram Stern

Samotniczki i pustelnicy na scenach łatwo nie mają, ani zaczepić wzroku na partnerze scenicznym czy znikąd oczekiwać „podpowiedzi” kwestii po ostatnim zdaniu kolegi lub koleżanki z teatru, niemniej jednak od kilku dekad dzielnie tworzą swoje monodramy i samotnie stają na scenie przed bardzo wymagającą publicznością.

Mistrzów gatunku i początkujących monodramistów podczas 33. Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora po raz kolejny w swych progach gościł Teatr „Baj Pomorski” w Toruniu. Tradycyjnie o tej porze ściany bardzo chłodnego foyer (pamiętajmy, że to przecież teatr, a nie stadion Zimowych Igrzysk Olimpijskich, by rozpalać ogień już na starcie ozdobiła wystawa fotografii „Aktorzy w obiektywie Tadeusza i Macieja Szwedów oraz Krzysztofa Zatyckiego”. I tak miłośnicy gatunku jednoosobowego teatru otoczeni wizerunkami aktorek i aktorów występujących nad Wisłą w latach ubiegłych mogli poczuć się „u siebie”. Trzy dni gęste od dziewięciu konkursowych spektakli i wydarzeń towarzyszących, z charakterystycznymi krótkimi pauzami pomiędzy spektaklami i brakiem czasu na wymianę myśli z innymi mono-maniakami, mają w sobie taki specyfik produkujący adrenalinę u miłośników mono-teatru, że listopadowe TSTJA w Baju rozgorączkowanym teatromanom mogą siedzieć w głowach jeszcze przez kilka kolejnych tygodni.

Tak przy świecach spowiada się poeta

Spektaklem otwierającym 33. TSTJA był nie mistrzowski, a konkursowy monodram Andrzeja Grabowskiego „Spowiedź chuligana. Jesienin” – nowa wersja „Spowiedzi chuligana” z 1992 roku. Tym samym znany aktor, jako jedyny z uczestników w tej edycji  nie wystąpił sam na scenie, lecz z ruchomą wizualizacją siebie na scenie sprzed 26 lat. Ten dwuplanowy zabieg sceniczny wyreżyserowany przez Krzysztofa Jasińskiego nie uchronił jednak całego monodramu przed szeregiem dłużyzn, repetycji i aktorskich zdemaskowań. Andrzej Grabowski – młodszy i starszy – w poetyckiej spowiedzi życia przedwcześnie zmarłego (w niejasnych do dziś okolicznościach) Sergiusza Jesienina nie tylko poetycko opisuje dzieciństwo rosyjskiego poety, jego zawiłe relacje z kobietami i alkohol powodujący „szaleństwo”, ale także śpiewa, gra na gitarze i już nie tak ekspresyjnie jak na ekranie spowiada się z życia – nie tylko Jesienina, ale i swojego. Zmagania z trudami egzystencji, opisy przyrody czy wszechobecna beznadzieja w wierszach Jesienina, przeplatana „zrywami” nadziei, wywołały wrażenie, że ten długi monodram złożony w całości z mrocznej liryki mógł znużyć widzów i nie należał do pierwszej ligi mono-spektakli prezentowanych przez aktorskie sławy w latach ubiegłych na TSTJA.

Całopalenie

Choroba spowodowała nieobecność zawsze oczekiwanej w Toruniu pani Ireny Jun, mistrzyni ról Beckettowskich, która tym razem miała wystąpić z monodramem „Matka Makryna” według Słowackiego i Dehnela. Z powodzeniem zastąpił ją niezwykle utalentowany aktor młodego pokolenia, również znany w Toruniu, Mateusz Nowak (Nagroda Publiczności na 29. TSTJA za monodram „Od przodu i od tyłu” w reżyserii Stanisława Miedziewskiego). W 2018 roku Nowak zaprezentował kolejny spektakl jednoosobowy „Żertwa” w tej samej reżyserii. Po tak sprawdzonym duecie można było spodziewać się wysokiej klasy aktorstwa i realizacji, na jakie rokrocznie oczekują miłośnicy mono-teatru w Toruniu. Nowak wystawiony na nasz widok centralnie, nieprzesuwny, jako tytułowa żertwa, czyli ofiara całopalna, jest jeńcem kostiumu, ustawionym nieruchomo na kopczyku, w pozycji, którą za więziennym żargonem nazywa stójką. Swój monodram oparł na książce „Zapluty karzeł reakcji”, wspomnieniach więźnia sowieckiego Piotra Woźniaka, ale nie tylko poraża opowieścią przeżytych tortur, lecz również wplata fragmenty „Pana Tadeusza”, będące namacalnym drogowskazem dla wyobraźni osadzonych i swojskim ratunkiem przed szaleństwem. Obraz ziemiańskiej beztroski w wolnej ojczyźnie ukaże nam odsłaniając poły płaszcza z obrazem „Jeleni na rykowisku”, ekshibicjonistycznie wręcz, kiczowato i jakże jednocześnie werystycznie! (autorką spektakularnego kostiumu-niespodzianki jest Magdalena Franczak). Tym, jak Mateusz Nowak przetyka Mickiewicza więziennymi odzywkami, po raz kolejny udowadnia swój wielki talent aktorski, a Stanisław Miedziewski precyzyjną reżyserię w sztuce budowania dramaturgii. Aktor jest na przemian to sardonicznym komentatorem, to pomnikowym bohaterem, żołnierzem wyklętym, o jakich masowo przypominają nam nie tylko historycy. Wiele dyskusji kuluarowych po toruńskim spektaklu wywołało także niespodziewane przerwanie napięcia zionącego ze sceny perfekcyjnym „ograniem” braku papierosa, którego za chwilę miał aktorowi przecież zgasić ktoś z widowni. Innymi słowy, w „Żertwie” jest wszystko: jest trwoga śmierci, jest oddech, jest nadzieja w sztuce, nawet marnej, jest wreszcie prawdziwy Człowiek.  Ma miejsce także najwyższej próby realizacja światła, bowiem choć żertwa stanowi ofiarę całopalną, to Marcin Kabat Kowalczuk oświetla stojącego nieruchomo aktora przeciekiem, niezauważalnym przebiciem, czterema reflektorami podłogowymi, oświetla oczy paskiem światła, którym zwykle się je zasłania. Dziwne, że grona jurorskie TSTJA nie zauważyły tych wszystkich elementów świadczących o atrakcyjności, nie tylko wizualnej, monodramu „Żertwa”.

Autodafe

Inaczej „Samospalenie” – monodram Przemysława Bluszcza w reżyserii Krzysztofa Szekalskiego spotkał się z długim aplauzem toruńskiej widowni oraz uznaniem Kapituły Akredytowanych Dziennikarzy, która przyznała nagrodę za najlepsze przedstawienie 33. TSTJA. Kapituła w składzie: Grażyna Rakowicz (TVP3 Bydgoszcz), Hanna Wittstock („Gazeta Pomorska”), Tomasz Miłkowski – przewodniczący oraz Mariusz Orłowski (TV Toruń) uhonorowali Przemysława Bluszcza nagrodą ufundowaną przez Prezydenta Miasta Torunia Michała Zaleskiego „za spektakl wielowymiarowy, za poruszającą i trafną diagnozę współczesnej kondycji społecznej oraz za teatralną lekcję historii ujętą w losie polskiej rodziny. Kapituła doceniła mistrzostwo aktorskie nasycone skrajnymi emocjami.”. Tu zaskoczenia nie było, gdyż warszawski aktor wieloformatowo zaprezentował na scenie szereg emocji człowieka, który nigdy nie pogodził się z odstawieniem na boczny tor. Jego bohater, Tadeusz Siwiec, przed półwieczem szeregowy oficer, acz pnący się szybko po szczeblach kariery w aparacie bezpieczeństwa PRL-u, opływający w należne tamtej epoce dostatki i wierzący w niezaprzeczalną władzę PZPR, nagle sam znalazł się pod obserwacją. Za sprawą czynu, jak się w finale okazuje, swego znacznie bardziej znanego brata – Ryszarda Siwca, który w 1968 roku, protestując przeciwko inwazji na Czechosłowację, dokonał samospalenia w czasie ogólnokrajowych dożynek na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie w obecności przywódców rządzącej partii, dyplomatów i 100 tysięcy widzów. Przemysław Bluszcz dozuje te fakty z niezwykłym cynizmem człowieka, któremu dziś każe się przepraszać za popełnione winy. Z początku radośnie, wręcz bawiąc publiczność, nawiązuje z nią świetny kontakt, ale w głębi czujemy grozę kontaktu z człowiekiem niepogodzonym zupełnie z kołem toczącej się historii i tym, że dziś nikt o nim nie chce pamiętać. Czy to on dokonuje samospalenia? Czy dla dzisiejszego społeczeństwa jest po prostu „spalony”? Przecież nawet jego ironiczne przeprosiny dziś niewiele znaczą… tylko czy wolno nam tak łatwo ferować wyroki?

Wśród kilku innych monodramów prezentowanych podczas ostatniej edycji TSTJA – „6 sekund” Anny Malczewskiej (ze sprawną grą, dowcipnym przecięciem linii fabularnej i… potokiem słów), „Iwan Karamazow zwraca bilet” Michała Studzińskiego (kolejny młody talent spod ręki Stanisława Miedziewskiego, nagrodzony już m.in. w Rosji, choć zbyt żywiołowo i kunsztownie opowiada znów o niemożności wybaczenia), „Cudzoziemka” Joanny Staneckiej (pracującej od dwóch dekad w Niemczech aktorki, która z dawką gorzkiego humoru ciekawie nakreśla los emigrantki) czy interesującego toruńskiego akcentu muzycznego „9 razy JOHN L.” Anny Magalskiej (zaprezentowanego w Teatrze im. Wilama Horzycy), oraz autoironicznego Szymona Majewskiego w „One Mąż Show” – chciałbym większą uwagę poświęcić Magdalenie Drab.

Maniakalne zapiski w teatrze cieni

Jej monodram „Curko moja ogłoś to” zrealizowany w łódzkim Teatrze Zamiast przy konsultacji reżyserskiej Alberta Pyśka (aktora Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy, znanego toruńskim widzom Pierwszego Kontaktu 2015 z debiutu w spektaklu „Droga śliska od traw. Jak to diabeł wsią się przeszedł” oraz tytułowej roli w „Car Samozwaniec, czyli polskie na moskiewskie gody” Jacka Głomba) jest przykładem pełnowymiarowego teatru jednoosobowego. Teatru, który nie stawia wyłącznie na efekty arcywyrafinowanej gry aktorskiej, ale – trzymając trwale wysoki poziom – potrafi i bawić i zafrasować widza, a przy okazji wiele nauczyć.  Magdalena Drab w swym monodramie opartym na motywach obrazów Marii Wnęk (1922-2005), malarki-amatorki z Nowego Sącza, tworzy bardzo ekspresywny portret artystki chorującej na schizofrenię, której obrazy fascynowały znawców, a ekscentryczne zachowanie było przez „zdrowe” otoczenie odrzucane. Aktorka w nieprzeciętnie naturalny sposób kreuje nie tylko jej postać – spychaną przez chorobę na margines społeczeństwa, ale także wciela się np. w bardzo zabawną panią krytyk sztuki, przemawiającą podczas wernisażu prac Marii Wnęk. Odsłania tym samym dysonans pomiędzy losem artystki-naturszczyka (pamiętamy, przez co przechodził Nikifor), a śmiesznie napuszonymi przemówieniami historyków sztuki, jakie dobrze znamy z wszelkich wernisaży. Modulując przepysznie głos, aktorka wciela się w te postaci fenomenalnie, doprowadzając widzów raz do płaczu ze śmiechu, raz do łez wzruszenia. Tę perspektywę uczuć podkreśla niewyrafinowana scenografia w postaci gramofonu będącego nie tylko źródłem tła muzycznego mono-spektaklu (także Albert Pyśk), ale również „karuzelą”, na której Magdalena Drab ustawia kolejne elementy teatru cieni. Wówczas zapiski Marii Wnęk, pełne odnośników ludowych i religijnych, zyskują ponadto obraz i okazuje się, że wszystko bierze się z jej chorej głowy. Widz nie wie, czy wolno mu się jeszcze śmiać, czy już powinien płakać. Do nagród dla monodramu Magdaleny Drab – we Wrocławiu (Nagroda Główna „The Best Off”) oraz w Ostrowie Wielkopolskim (Nagroda Główna oraz nagroda indywidualna „za osobowość artystyczną festiwalu” 19. Ogólnopolskiego Festiwalu Teatrów Niezależnych OFTeN) czy w Koszalinie (nagroda dla najlepszej aktorki konkursu, oraz nagroda jury młodzieżowego dla Alberta Pyśka za reżyserię podczas 9. Koszalińskich Konfrontacji Młodych „m-teatr”) – mógł dojść jeszcze laur za wybitną kreację aktorską od Jury ZASP w Toruniu, jednakże postanowiono inaczej.

Bez koniaku nie ma smaku

Jury Związku Artystów Scen Polskich (Anita Nowak, Teresa Stępień Nowicka oraz Niko Niakas) swoją nagrodę za kreację aktorską w monodramie „Stara kobieta wysiaduje” przyznało Lidii Danylczuk z Ukrainy, która (jak czytamy w uzasadnieniu) „niezwykle oryginalnymi środkami aktorskimi, z ogromnym wyczuciem, stworzyła na naszych oczach fascynujący świat starej, samotnej kobiety. Największym atutem aktorki jest jej ogromna wewnętrzna ekspresja, przy pomocy której magnetyzuje publiczność, kreując postać ponadczasową, bliską każdemu z nas.” W mono-spektaklu opartym na scenariuszu Tadeusza Różewicza o tym samym tytule i wyreżyserowanym przez Irenę Wołytską, Lidia Danylczuk „wysiaduje” w dworcowej kawiarni, otoczona odgłosami przejeżdżających pociągów, sama pociąga, albo raczej wzmacnia się koniakiem w kawie osłodzonej kilogramem cukru i tak balansuje na równi pochyłej pomiędzy światem sielskim a tym groźnym, światem powszechnej znieczulicy, konsumpcjonizmu i wojen. Na akordeonie przygrywa sobie w tej swoistej smutko-beztrosce, próbując zwrócić naszą uwagę w języku ukraińskim. Od lat budżet TSTJA (ostatnio, co cieszy – nieco zwiększony) nie zawiera takiej pozycji jak tłumaczenia, stąd zrozumienie wszystkich żali i nie-żali starej kobiety było „odrobinę” utrudnione, nawet dla pokolenia uczącego się niegdyś języka rosyjskiego (sic!). Wprawdzie nie wypada dziś w kontekście Ukrainy wspominać o Rosji, ale przecież sama bohaterka przywołała Putina! Reasumując, trudno jednak powiedzieć, by monodram Danylczuk, może poza ostatnią sceną, miał w sobie coś hipnotyzującego aktorsko. I choć relacjonującemu spodobali się bardziej inni, to absolutnie nie dziwi przyznanie Lidii Danylczuk także Nagrody Antoniego Słocińskiego –  „za wierność przesłaniu autora zgodnie z wolą jej zmarłego fundatora”.

Nagrodę ufundowaną w testamencie przez pana Antoniego Słocińskiego (1925-2018), wieloletniego jurora TSTJA i dyrektora Teatru „Baj Pomorski” w latach 1980-88, po raz pierwszy w 2018 roku przyznała Kapituła w składzie: Wiesław Geras, Zbigniew Lisowski i Tomasz Miłkowski. Za groteskowo-szyderczy styl monodramu Danylczuk, ukazujący nasz świat tak, jak go widział Tadeusz Różewicz, jako jedno wielkie śmietnisko kryzysu cywilizacji.

33. Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora podtrzymują dobrą tradycję prezentowania najlepszych dokonań teatrów jednoosobowych. W tym roku, co prawda, zabrakło monodramów mistrzowskich, niemniej jednak to młodzi twórcy wnieśli na sceny powiew swych talentów, czym udowodnili, że sztuka gatunku zdecydowanie nie przechodzi do lamusa. Skoro, jak słusznie zauważył redaktor Tomasz Miłkowski, pałeczkę pierwszeństwa w tej konkurencji ostatnio przekazał Toruniowi walkowerem Wrocław, to pozostaje mieć nadzieję, że kolejne edycje TSTJA, w tym ta szczególna – jubileuszowa w 2020 roku, zgodnie z sugestią wiceprezydenta Torunia, będą przygotowane z dużo większym rozmachem. Teraz mogę tylko zaświadczyć, że w finale, ku radości wszystkich, zapłonął ogień… w Bajowym kominku.

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , , , , , , ,