„Wziołowstąpienie” Piotra Tomaszuka w reżyserii autora w Teatrze Wierszalin w Supraślu – pisze Anna Czajkowska.
Autorski spektakl Piotra Tomaszuka, inspirowany „ziołowymi”, gminnymi historiami i żywymi tradycjami współczesnej wsi podlaskiej, ma w sobie mnóstwo elementów humoru i groteski. Komizm sytuacyjny i słowny, wiedziony z folkloru i bystrej obserwacji otaczającego świata, splata się z charakterystyczną dla Wierszalina plastycznością, wzbogaconą zapachem i szelestem suchych roślin. „Wziołowstąpienie” silnie działa na wyobraźnię, emanuje zmysłowością, a pęki ziół stanowią znakomite tło dla opowieści o związku człowieka z naturą, medycynie niekonwencjonalnej oraz nieustannym przenikaniu się sił materialnych i niematerialnych.
Świat Podlasia, pokazany w nowej formie, jest rodzajem powrotu do dawnych miejsc i tematów, ale nie kopią tego, co już na scenie było. Przyjemnie kojarzy się z „Turlajgroszkiem” czy spektaklem „Wierszalin. Reportaż o końcu świata” (w końcu to Wierszalin!), a przy okazji niesie dużo nowości, świeżości w spojrzeniu i podejściu do rodzimej tradycji. Bohaterowie posługują się językiem chachłackim, używanym głównie przez ludność prawosławnego wyznania, jednak nie utrudnia to rozumienia ich dialogów i monologów – przedstawienie pozostaje czytelne zarówno dla mieszkańców tych terenów, jak i dla przyjezdnych widzów. Nie jest to „czysta” gwara z Podlasia, raczej język wystylizowany na potrzeby spektaklu, jeden z elementów nadających „Wziołowstąpieniu” niepowtarzalny smak, podobnie jak wielce ciekawa lokalność zderzona z szerszym oglądem świata. Zaklęcie (inaczej „zamowa”) „Hriby, po hriby, no moj po wierchu…” otula cały spektakl, powtarza się jak mantra i przywodzi na myśl gęste lasy, w których dzieciaki, młodzi oraz starzy zbierają grzyby.
Zanim Piotr Tomaszuk ukaże nam retrospekcje, powróci we wspomnieniach do czasów PRL-u, na początku wprowadza nas do prosektorium. Na stole leżą zwłoki, a doktor nauk medycznych prowadzi wykład dla „baranów”, czyli studentów Akademii Medycznej. Pan profesor w białym kitlu – jak zwykle świetny Rafał Gąsowski – rozprawia o anatomii i fizjologii, za każdym razem kończąc wykład zmęczonym głosem i słowami: „Wy barany!” , jako dowód powątpiewania w umysłowe moce słuchaczy. I nagle, za przyczyną Konstantego Organa-Szczątkowskiego (sam Piotr Tomaszuk w tej roli), wdzierają się do jego mózgu wspomnienia. Wraz z czworgiem zaprzyjaźnionych dzieciaków, Werkiem (Dariusz Matys), Józukiem (Mateusz Krzyżewski), Natalką (Monika Kwiatkowska) i Nastusią (Katarzyna Wolak), biega po podlaskim lesie w poszukiwaniu upragnionych grzybów. Ale grzybobranie nie może się udać bez „zamowy”, tak jak inne wydarzenia w życiu lokalnej ludności. Tu wsie pełne są duchów i modlitw, życzeń, odczyniania uroków. Gdy lekarz nie pomoże, wtedy trzeba wołać szeptuchę bądź szeptuna. A może od razu zaufać jej mocy? Szeptucha zazwyczaj wie więcej niż weterynarz czy inny łapiduch. Stare kobiety, uzdrowicielki, swą częściowo intuicyjną wiedzę czerpią z kontaktu z naturą, opierają na medycynie ludowej i doświadczeniu pokoleń. Uzdrawiają dusze i ciało, rozumiejąc, że to nierozerwalna całość. Wydaje się, że ta sama myśl towarzyszy też twórcom spektaklu.
Bohaterowie dorastają, zajmuje ich zabawa, pierwsze miłości i alkohol. Potem się kształcą, zdobywają wiedzę i odcinają się od tradycyjnych korzeni. Pozornie, bo gdy nauka rozkłada ręce, jak dawniej udają się po pomoc do niezawodnej szeptuchy. Polonistka, poetka, magister nauk fizycznych, inżynier i leśnik, nawet doktor medycyny („Nie Giermańcy, nie Rasjańcy, a inteligencja miejscowa”) bez wahania zwracają się do zamawiaczki albo znachora. Kastuś, Werek, Józuk, Natalka, Nastusia biegną teraz przez życie galopem. W szalonym, niby tanecznym pędzie przemieszczają się od sklepu do sklepu, by zdobyć wymarzony, rzadko dostępny towar, papier toaletowy. Ot, codzienność z czasów PRL-u, którą w kilku doskonale rozegranych scenach przepysznie oddaje reżyser. I wreszcie przychodzi starość. Pić już tyle nie można, wątroba i żołądek się buntują, więc czas wrócić do ziół. Bohaterowie sięgają po mądrość zawartą w książkach ojca Andrzeja Czesława Klimuszki, wizjonera i fitoterapeuty, oraz po niezawodny czystek, pokrzywę, nagietek, szałwię, mniszek.
W przedstawieniu każdy element, każde słowo jest przemyślane. Choć na scenie dużo się dzieje, charakterystyczny rytm spektaklu zostaje zachowany. Ważną rolę odgrywa w nim narrator – Profesor Konstanty Organ-Szczątkowski. Tajemnicza postać, trochę z tego, trochę z innego świata, nieubłagalna w sprawach ostatecznych. Piotr Tomaszuk w tej roli jest znakomity, pełen humoru, wyrozumiały, choć przecież przewidujący i wszechwiedzący niczym dawny wróż.
Czy reżyser i autor scenariusza nadmiernie gloryfikuje, mitologizuje lokalną magię, moc uzdrawiaczy i tradycje miejscowej ludności z Podlasia? Ależ skąd! „Wziołowstąpienie” to urocza groteska, parodia, w której Tomaszuk nie oszczędza nikogo – ośmiesza bohaterów, ich nawyki oraz system i czasy, w których przyszło im żyć. Nie pomija przy tym współczesności, odnosząc się do niej w ironicznych, wyraźnych i czytelnych aluzjach. Z przymrużeniem oka traktuje zarówno szacownych przedstawicieli medycyny naukowej, jak i uzdrowicieli. Ale nie ma w tym przykrej złośliwości, tylko ciepły humor, lekka pobłażliwość i szacunek, a tam gdzie należy – poważny ukłon w stronę mądrości ziół i medycyny ludowej.
W klimat folklorystyczno-mistyczno-religijny wprowadza widza przemyślana scenografia, pełna znaczących drobiazgów. Oddaje niesamowitość wsi podlaskiej, w której mieszają się kultury: polska, białoruska, rosyjska i tatarska. Pęki ziół, szklane, apteczne buteleczki na półkach (kojarzące się z widokiem szaf w laboratorium), wiklinowe kosze czy skrzynki po amunicji uruchamiają wyobraźnię, oddziałują na zmysły. Scena z krowim łbem to prawdziwe groteskowe cudo! Nie mniej pomysłowo, prześmiesznie, bez mała kabaretowo prezentuje się scena „kolejkowa” (takich witryn sklepowych nikt się nie spodziewał!). Docenić trzeba ruch sceniczny w każdej odsłonie (nie tylko w szalonej pogoni za deficytowym towarem, niedostępnym w komunistycznej Polsce) oraz żywe, jędrne dialogi. W inscenizacji Tomaszuka mieszają się konwencje, farsa ma czasem posmak kabaretu czy przedstawienia muzycznego, prostota i ludowa rubaszność, przyziemność i niewybredny żart nie kłócą się wcale z mistycyzmem natury i ponadczasową zadumą nad przemijaniem, z nieodwołalnym finałem – „karą za życie”. Pojawia się nawet teatr cieni, magiczny niczym sen o dzieciństwie – minionym, ale wciąż żywo obecnym w człowieku. Trochę za dużo tu przekleństw, które w teatrze zawsze mnie rażą. Cóż, skoro ta żyzń taka… Jedna scena płynnie przechodzi w drugą, zmieniają się obrazy, niosą mnóstwo odniesień, skojarzeń. Tomaszuk odwołuje się między innymi do stylistyki i poetyki teatru Tadeusza Kantora i „procederu wywoływania wspomnień”.
Oczywiście nie byłoby „Wziołowstąpienia” bez doskonałych aktorów. Umiejętnie podkreślają oni osobowość każdego z bohaterów, minimalnym ruchem potrafią zaznaczyć zmiany, nie obawiają się śmieszności, karykaturalności, dziecięcego podrygiwania w niezdarnych gestach. Kreowane postaci są przerysowane, ale tylko po to, by jak najlepiej oddać soczystość charakterów, ich barwę, wyjątkowość. Rafał Gąsowski w roli profesora edukującego mało lotnych studentów w prosektorium jest rewelacyjny. Konstanty wraca pamięcią do czasów dzieciństwa – i tu Rafał Gąsowski gładko wciela się Kastusia, bystrego, wiejskiego chłopaka. Aktor jest równie przepyszny jako szeptun Wasyl – wielce oryginalny osobnik w oryginalnym kostiumie. Wraz z Kastusiem dorastają inne dzieciaki, towarzysze kolejnych, corocznych grzybobrań. Potem wspólnie się starzeją. Dariusz Matys jako Werek jest wyśmienity. Wspomnę tylko o jednej ze scen: leczeniu problemów związanych z pożyciem małżeńskim i płodnością. Kuracja kropelkami od znachora Wasyla przynosi takie rezultaty, że widownia pokłada się ze śmiechu. Dariuszowi Matysowi swobodnie dotrzymuje kroku Monika Kwiatkowska jako Natalka, a w kolejnych odsłonach – humanistka, poetka i żona Werka. Monika Kwiatkowska gra z lekkością, dystansem do scenicznej bohaterki, choć emocjonalnie. Jej kreacja cała przesycona jest uroczym humorem. Na scenie towarzyszy im szczera, chwilami uwodzicielska Nastusia, czyli Katarzyna Wolak i prześmieszny, prostolinijny biznesmen Józuk (Mateusz Krzyżewski). Jak już wspomniałam, w spektaklu pojawia się też Piotr Tomaszuk w roli profesora Konstantego Organa-Szczątkowskiego. Czaruje widownię swoim niezwykłym głosem o pięknym brzmieniu, nienaganną dykcją i niewymuszonym poczuciem humoru.
Fascynujący, tajemniczy i jednocześnie zabawny świat Podlasia, z wciąż żywymi tradycjami, unoszącymi się w czystym powietrzu zaklęciami szeptuch i zapachem leczniczych ziół, wydaje się nieśmiertelny. Jego bogactwo inspiruje nieograniczoną wyobraźnię artysty i reżysera, który wraz z doskonałymi aktorami Wierszalina potrafi w kunsztowny sposób oddać urok i niepowtarzalny koloryt swych rodzinnych stron. Bez nadęcia czy zbytniej powagi. A przy okazji snuje ponadczasową opowieść o życiu. Magia Podlasia wciąż działa!
Anna Czajkowska – pedagog, logopeda dyplomowany oraz trener terapii mowy. Absolwentka Pomagisterskiego Studium Logopedycznego Uniwersytetu Warszawskiego, a także Podyplomowych Studiów Polityki Wydawniczej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z wydawnictwami edukacyjnymi (Nowa Era, Edgard) oraz portalem babyboom.pl, dziecisawazne.pl i e-literaci. Instruktor metody PILATES. Recenzje teatralne pisze od 2011 roku.