Mariusz Majewski: Czarci pył. Manufaktura Słów, Gdynia 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Źle klasyfikuje tę książkę blurb, bo głosi, że „Czarci pył między swoimi okładkami kryje najstraszliwsze horrory, jakie możemy sobie wyobrazić”. Jednak Mariusz Majewski od horrorów stroni, pisze zwykłe opowiadania, w dodatku trochę tendencyjne, bo kiedy wie się już, do jakiego celu dąży, zbyt łatwo jest przewidzieć rozwiązania. Autor bardzo nastawia się na wynajdowanie i nakreślanie sytuacji, które przynoszą traumy, budzą lęk albo pokazują wyobcowanie i nieakceptowane przez społeczeństwo zachowania. Zafiksowany na tym, zapomina o tworzeniu fabuł, skupia się na rejestrowaniu pomysłów. I nawet w najbardziej rozrośniętym w tomie opowiadaniu – dotyczącym pedofilii u księdza – nie potrafi wyjść poza jednokierunkowe schematy relacji. „Czarci pył” tym samym nie będzie na długo angażować czytelników – chyba że ktoś akurat jakimś sposobem odnajdzie się w tym wariancie patrzenia na świat.
Autorowi bardzo zależy na przedstawianiu zła w zwykłym życiu. Brakuje mu jednak trochę wyobraźni na wyrwanie się z kręgu kilku zaledwie haseł, które mają układać książkową rzeczywistość. Zło to uzależnienia (ale uzależnienia to alkoholizm, i wystarczy), zło to zakazany seks, zło to choroba, która zniszczy planowane od dawna szczęście. Raz na całą książkę decyduje się autor na inwokację do Asmodeusza, tu bawi się w młodopolskie klimaty, poetyckość i przesyt, który szybko może się znudzić: jako wprawka warsztatowa tekst nadaje się dobrze, za to w lekturze już mało kogo może porwać. Wychodzi przy nim na jaw skłonność do mnożenia słów. To – niestety – cecha „Czarciego pyłu”: Majewski wyszukuje coraz to nowe przymiotniki, zasypuje nimi opisy, sprawia, że przestaje liczyć się akcja, a zaczyna „zmysłowość” w narracji. Tyle tylko, że swoimi określeniami nie odkrywa nic nowego, nie mówi nic, czego nie spodziewaliby się odbiorcy. Jest przewidywalny i posiłkuje się konwencjami. Bez względu na to, czy opisuje dojrzewanie chłopca – ofiary ojca alkoholika, czy pierwszą miłość i wtajemniczenia seksualne – zajmuje się indywidualnymi przeżyciami postaci, ale w planie synestezji: nie wyróżnia niczym postaci, obdarza je spostrzeżeniami zbyt ogólnikowymi. W „Czarcim pyle” brakuje dopracowania charakterów, postacie są zwykle papierowe, nie ma w ich egzystencji żadnego przełamania. Autor przez cały czas poszukuje – najlepiej widać to w „Dziecięcym kapłanie”, kiedy decyduje się na bardzo tendencyjne uzasadnienia postaw swojego bohatera. Tutaj próżno by czekać na jakiekolwiek odstępstwa od stereotypów, schematy są wygodne – nie trzeba przy nich piętrzyć komentarzy i uzasadnień, wszystko staje się oczywiste od razu. Tyle tylko, że w ten sposób Mariusz Majewski nie powie czytelnikom nic nowego, a samym rytmem fraz (momentami logoreicznym), na długo ich nie zatrzyma.
„Czarci pył” to książka, która jest zbyt jednokierunkowa, zbyt nastawiona na realizowanie pomysłu wyjściowego. Daje się czytać raczej jako zestaw wprawek i prób testowania możliwości literatury, niż jako pełnowartościowe opowiadania. I tego nie zmieni ani długość tekstów, ani wyznaczenie im wspólnego mianownika.