„Trzy ćwierci do śmierci”, w reżyserii Karoliny Martin, pod opieką artystyczną Mateusza Smacznego”, zaprezentowane w ramach dziewiątej edycji festiwalu KONTEKSTY – ZJAWISKA w Poznaniu – pisze Kamil Bujny.
„Trzy ćwierci do śmierci” ujmuje widza autentycznością. Być może wynika to z dobrego, miejscami zabawnego tekstu (autorstwa Jerzego Machowskiego), być może z wygłaszanych ze sceny ludowych mądrości, być może ze świetnego ogrania lalki niemal ludzkiej wielkości, a być może ze wszystkich tych rzeczy naraz. W każdym razie spektakl Martin okazuje się przemyślaną, koherentną produkcją, która – podejmując się refleksji nad życiem i przemijaniem – stroni od moralizatorstwa, dydaktyzmu i klisz.
Czy można żyć za długo? Dobre pytanie. Od niego też zdają się wychodzić twórcy przedstawienia, konstruując opowieść o Babuchnie (lalce animowanej przez Karolinę Martin), która przez nierozważną decyzję swojej prababki musi wciąż żyć. Dlaczego? Wspomniana przodkini przeniosła Śmierć przez rzekę, co sprawiło, że zarówno ona, jak i pozostałe kobiety w rodzinie dostały dar długowieczności. Czy to dobrze? Źle? Jak się okazuje – fatalnie.
„Od powietrza, głodu, ognia i wojny – wybaw nas Panie” – powtarza w różnych momentach pokazu Babuchna. Wątek religijny – a raczej tego, co z wierzenia można uszczknąć dla siebie i pod siebie – okazuje się w „Trzech ćwierciach do śmierci” bardzo istotny. To właśnie na tym poziomie dochodzi do najciekawszej rzeczy w recenzowanym spektaklu, a mianowicie do paradoksu, który określiłbym w tym wypadku mianem paradoksu egzystencjonalnego. Postać Martin zdaje się tkwić w rozkroku między tym, co zastane i niepodważalne, a tym, co wyuczone i wyobrażone – nie chcąc żyć, pragnąc odejść z tego świata, przeklinając rzeczywistość i prababkę, przez którą spadła na nią dola długowieczności, Babuchna powtarza jednocześnie słowa suplikacyjnej (błagalnej) pieśni „Święty Boże, Święty Mocny”, prosząc tym Boga o nienagłą, spodziewaną i bezpieczną śmierć. Można by zapytać: w jakim celu? Skoro pragnie (nie! Ona się domaga!) zakończyć życie, to po co powtarza błagalne formułki? Nie lepiej byłoby jej umrzeć nagle, od ręki – przez kataklizm, wojnę czy nagły wylew? Być może jednak przedstawienie – wbrew pozorom – nie traktuje o za długim życiu czy poczuciu nieprzydatności i bezcelowości (choć również), ale o niepogodzeniu się z własną przeszłością i podjętymi decyzjami. To właśnie świadomość popełnionych błędów oraz ich konsekwencji – jak w „Dziadach” Mickiewicza – nie pozwala bohaterce przedstawienia odejść, niejako „trzyma” ją wśród żywych. Skojarzenie z dziełem narodowego wieszcza wydaje się niechybione, zwłaszcza, że stan, w jakim znajduje się Babuchna, można by zwizualizować wyobrażeniem przestrzeni między światem a zaświatami (z jednej strony wciąż żyje, ale na uboczu, wyłącznie przeszłością), a poznawanie jej historii przywołuje z pamięci słowa o tym, że „(…) kto nie był ni razu człowiekiem, / Temu człowiek nic nie pomoże”.
„Trzy ćwierci do śmierci” ciekawie operuje takimi pojęciami, jak prawda i pamięć, zmuszając widza do ciągłego redefiniowania osądów i weryfikowania wrażeń: babka, której początkowo oglądający mógł współczuć, na jego oczach przeradza się w zupełnie inną osobę, niż zdawała się z początku być. Z kolei jej opowieść – pełna mataczeń, wyobrażeń, niejasności, nieścisłości oraz przejaskrawień – z czasem wydaje się coraz bardziej chaotyczna i subiektywna, dlatego też odbiorca prędko dochodzi do wniosku, że w tym wypadku mamy do czynienia z postprawdą i postpamięcią. Babuchna, przedstawiając się jako ofiara, która straciła męża i dziecko, wydaje się tworzyć na tyle subiektywną i „własną” (auto)narrację, że zaciera w niej granice między tym, co prawdziwe i nieprawdziwe. Nie wiadomo, kto tak naprawdę odpowiada za śmierć jej wybranka (czy rzeczywiście zazdrośnica, która rzuciła na niego klątwę?), kto stoi za zniknięciem jej syna; wszystko wydaje się nieostre, niepewne, a opowieść postaci okazuje się nie mieć charakteru rekonstrukcji czy retrospekcji (jak początkowo można było założyć), tylko tworzonego ad hoc, w czasie rzeczywistym, wyobrażenia. To wszystko (co dodatkowo potęguje w widzu niepewność) zanurzone jest w folklorystycznej i ludowej wizji świata, w której – wracając znowu do Mickiewicza – „Czucie i wiara silniej mówi (…), / Niż mędrca szkiełko i oko”.
Monodram inspirowany opowieściami z Supraśla, które zebrał i opracował Wojciech Załęski w książce „Hecz precz stała się rzecz”, a także powieścią Weroniki Gogoli „Po trochu”, podejmuje się gorzkiej refleksji nad gospodarowaniem życiem. Wprawdzie dużo w niej humoru i ludowych porzekadeł, jednak dominującym uczuciem podczas oglądania „Trzech ćwierci do śmierci” jest współczucie. Trudno bowiem pozostać obojętnym, wsłuchując się w tak wiarygodnie przedstawioną historią o stracie, rozczarowaniu, pretensji do samego siebie i osamotnieniu.
Fot. HaWa