Kerry Fisher: Matka (prawie) idealna, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020 – pisze Izabela Mikrut.
Kerry Fisher znalazła pomysł na opowieść powielającą schematy z Kopciuszka – ale w wersji ironicznej obyczajówki dla kobiet. „Matka (prawie) idealna” to książka, która przekona zwłaszcza ze względu na uczucia do dzieci: Maia chce dla swoich pociech jak najlepiej, chociaż nie może zapewnić im dobrego startu w dorosłość. Mieszka ze swoim partnerem (stroniącym od każdego zarobkowego zajęcia z uporem godnym podziwu) w biednej dzielnicy, nie może liczyć na pomoc. Zarabia, sprzątając cudze domy – ale to nie wystarczy, żeby opłacić czesne w dobrej szkole. Sama Maia też marzy o studiach, jednak nie ma na nie szans. Nagle jednak uśmiecha się do niej los – ale ironicznie. Umiera starsza pani, u której Maia sprzątała i której dotrzymywała towarzystwa. Kobieta w testamencie zapisuje Mai pieniądze na pierwszy semestr w ekskluzywnej szkole – dla jej dzieci. Jeśli bohaterka odrzuci spadek, nie będzie mogła przejąć funduszy, co wydaje się najlepszym rozwiązaniem, jeśli weźmie się pod uwagę zaborczość Colina. Maia, która wie, że czesne to nie wszystko: dzieci będą potrzebowały pieniędzy na mundurki, wycieczki czy prezenty dla szkolnych kolegów – jednak podejmuje ryzyko. Tak trafia do grona bogatych i nowobogackich matek. Diametralnie różne od rubasznej sąsiadki Mai, nieznające problemów, które są jej codziennością. Niektóre – wredne i męczące, inne – cudownie pomocne w najtrudniejszych sytuacjach. Maia znajduje tu przyjaciółki, ale też wrogo nastawione osoby.
Pojawia się też pewien mężczyzna i tu Kerry Fisher lekko przełamuje schemat. Na początku Maia jest w stabilnym związku z ojcem swoich dzieci. Chociaż nie czuje już szczęścia w związku z niegdyś ukochanym, chociaż wie, że on podcina skrzydła i uniemożliwia oszczędzanie – trwa przy nim, bo nie ma innego wyjścia. Tymczasem autorka wprowadza do takiej relacji tego trzeciego – dżentelmena i mężczyznę z wyższych sfer, nauczyciela w szkole prywatnej. Nauczyciel ów zwraca uwagę na Maię, pomaga jej przebrnąć przez rozmaite formalności, ale też… zawraca w głowie, jakby na przekór zdrowemu rozsądkowi. Romans w sferze wyobrażeń zaczyna się dość szybko. I wydaje się najlepszym – choć niemożliwym – rozwiązaniem.
Kilka tematów w „Matce (prawie) idealnej” rozpracowuje Kerry Fisher. Portretuje narodziny przyjaźni ponad podziałami: Maia może znaleźć wspólny język nie tylko ze złośliwą sąsiadką, ale również z bajecznie bogatą bałaganiarą, dla której konwenanse nie istnieją. Wbijane przez niektóre matki szpile i obrazki dla odmiany krzepiące wypełniają miejsce między perypetiami Mai wśród wyższych sfer. Temat mężczyzn to lawirowanie między ideałem i antyideałem (dość tendencyjne, jednak prawdopodobieństwo różni się w tym wypadku od wyobraźni i nadziei). Są też dzieci – i uczucia macierzyńskie. Jedyny temat, jaki Kerry Fisher zarzuca, to marzenia Mai o studiach, na to nie ma już w opowieści czasu.
Jest to książka dowcipna, lekka i stworzona z pomysłem. Urzeka rozwiązaniami – prawdziwymi, nawet wtedy, gdy w grę zaczyna wchodzić baśń albo piękny sen. Mnóstwo tu obyczajowych perypetii, mnóstwo humoru. Zapewnia ta autorka rozrywkę wysokiej klasy, a przy okazji pokazuje też czytelniczkom, co może przynieść nieoczekiwane bogactwo. Zachowuje też przestrzeń na pewną tajemnicę, która rzuci nowe światło na wydarzenia. Jest „Matka (prawie) idealna” gęstym i sycącym – a do tego bardzo krzepiącym – czytadłem z rozbudowaną fabułą.