Gołda Tencer, Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska: Gołda Tencer. Jidisze mame. Edipresse Książki, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Bardzo apetyczna jest ta książka i to nie tylko ze względu na objętość – duży format i prawie sześćset stron to gwarancja lektury na długie godziny, nawet jeśli spora część tomu traktowana jest jak album i wypełniona zdjęciami z rodzinnych archiwów. Ale tu liczy się też styl prowadzonej narracji. Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska usuwa się w cień: mogła zostać autorką pytań czy nadającą kierunek wspomnieniom dziennikarką, jednak woli, by głos zabrała sama Gołda Tencer i przeprowadziła odbiorców przez swoje doświadczenia. To rozwiązanie sprawdza się idealnie, bo odbiorcy otrzymują zestaw wspomnień bardzo osobistych i utrzymanych w bardzo dobrze zrytmizowanej narracji. Do tego, że Gołda Tencer jest ciekawą postacią, nikogo przekonywać nie trzeba – tutaj pojawia się zbiór faktów i wrażeń przybliżających jej sylwetkę w sposób daleki od typowych pozycji biograficznych.
Choćby pierwszy z punktów obowiązkowych gatunku: powinno się przedstawiać przodków bohatera książki. Gołda Tencer ubolewa nad tym, że części losów rodziny nie poznała od babci i matki, gdy był na to czas – teraz o pewne rzeczy nie ma kogo zapytać i musi korzystać z rozmaitych archiwów oraz łutów szczęścia. Jednak udaje jej się dotrzeć dość głęboko i w swoim drzewie genealogicznym wykazuje przodków kilka wieków wstecz. To dokonanie wielkiej wagi i pokazuje czytelnikom, jak ważne jest zwracanie uwagi na historię rodziny. Takich odkryć można autorce zazdrościć – zwłaszcza, że nie polegają na zwykłym odtwarzaniu dat i suchych faktów, Gołda Tencer stara się przedstawić ludzi z krwi i kości, intrygujących samych w sobie. Cieszy się z odnalezionych przodków i dzięki nim niejako zakorzenia, uczy się umiłowania do historii. Ważną rolę odgrywają w tej książce wrażenia zmysłowe; kiedy autorka powraca myślami do domu rodzinnego, skupia się na smakach i zapachach. Odwzorowuje silne osobowości, zwłaszcza kobiet rządzących w domach, tworzy też smakowitą narrację. Cały rozdział poświęca na przykład gotowaniu i potrawom z domu rodzinnego. Gołda Tencer przypomina sobie, jak uczyła się od matki sztuki kulinarnej, sprawdza zapamiętane przepisy i niejako tłumaczy się odbiorcom z tego, że nie zawsze dało się odtworzyć receptury, bo matka kierowała się intuicją i nie dawała precyzyjnych wskazówek co do odmierzania składników albo traktowania potrawy na konkretnym etapie przygotowań. Jednak już sama możliwość uczestniczenia w przyrządzaniu apetycznych i wonnych dań w opisie może się czytelnikom podobać.
Gołda Tencer potrafi bardzo zmysłowo opowiadać – nie zawsze rzecz dotyczy kuchni, ale trudno się oprzeć jej sposobom postrzegania rzeczywistości. Przedstawi autorka czytelnikom swoich bliskich, zajmie się opowieścią o mężu i o teatrze, w którym musiała zastąpić ukochanego na stanowisku dyrektora – tutaj zmagania z prozą życia są naprawdę ciężkie. Pisze – za sprawą redaktorki – ciekawie i wciągająco. I w jednym tylko momencie oddaje narrację innym. Kiedy rzecz dotyczy wysiedleń Żydów, Marca 1968, ale też ogólnego antysemityzmu w społeczeństwie – kiedy sytuacja zostaje doprowadzona do ekstremum i jej koledzy muszą uciekać wraz z całymi rodzinami, bez względu na to, czego dorobili się w Polsce. Tutaj głos zabierają rówieśnicy Gołdy Tencer, dawniej – dzieci z tej samej szkoły. Każdy z nich opowiada własną historię – o podobnym scenariuszu, a jednak inną i za każdym razem tak samo wstrząsającą. Trochę za długa jest ta wstawka (jeśli wziąć pod uwagę jakość narracji duetu Gołda-Katarzyna), ale też potrzebna – nie do pominięcia w tomie o jidisze mame. Z jednej strony to publikacja bardzo osobista – z drugiej – ciekawe doświadczenie międzykulturowe.