„Smutek i melancholia” Bonna Parka, w reżyserii Piotra Waligórskiego, w warszawskim Teatrze Dramatycznym – pisze Anna Czajkowska
W warszawskim Teatrze Dramatycznym, na Scenie Przodownik, pojawił się niedawno spektakl „Smutek i melancholia”. Autorem tragikomedii, która zdaje się doskonale współgrać z panującą obecnie porą roku i szarością zimowych dni, jest niemiecki dramatopisarz o koreańskich korzeniach Bonn Park, ceniony w swoim kraju jako autor sztuk dla młodzieży. „Smutek i Melancholia” to rodzaj powiastki filozoficznej czy śmieszno-smutnej bajki dla dorosłych, opowiadającej o słynnym Samotnym George’u (Lonesome George), ostatnim żółwiu słoniowym z Wysp Galapagos. George odnaleziony został w grudniu 1971 roku, a zmarł 24 czerwca 2012 roku. Miał prawdopodobnie około 100 lat, choć nikt tak do końca nie jest pewny jego wieku. Historia długowiecznego żółwia to rzecz jasna tylko pretekst do budowania scenicznej opowieści, opartej na monologach George’a, który relacjonuje swoje życie, podkreślając zmęczenie trwającą od stu tysięcy milionów lat egzystencją i spotkaniami ze znanymi, historycznymi postaciami.
Dramat nie posiada linearnej fabuły, co stanowi ciekawe wyzwanie dla reżysera, ale i pułapkę – grozi chaosem. Poszczególne wypowiedzi swoistego everymana, wędrującego przez życie wiecznego żółwia, są próbą metaforycznego zobrazowania stanów emocjonalnych bohatera – wszechogarniającego zniechęcenia i samotności. Bohater spektaklu nieustannie „dyskutuje” z czasem, konfrontując wspomnienia z punktami na osi swego życiorysu, które wcale nie przybliżają go do kresu dni. Nieprzemijająca teraźniejszość, naznaczona smutkiem i melancholią, to jedynie etap nieskończenie długiej podróży. Powtarzalne pory roku, powtarzalne spotkania, powtarzalne uczucia prowadzą ku pustce. George’owi towarzyszy narrator, może przyjaciel albo rodzaj wewnętrznego głosu, który komentując poczynania bohatera, próbuje zrozumieć dziwnego żółwia, zaopiekować się nim, nakarmić. Rozbudowane didaskalia i częste momenty ciszy pogłębiają jeszcze poczucie zagubienia i powolnej, przysłaniającej rzeczywistość nudy – niestety, doświadcza jej również publiczność. Nic nie jest tu oczywiste i trudno wyłuskać zasadniczą myśl autora. Wielość rekwizytów na małej scenie, bibeloty z różnych epok podkreślają rozciągnięcie w czasie, a także groteskowość opowieści. Występujący na scenie aktorzy wygłaszają długie, monotonne monologi, które przerywają trochę żywszymi dialogami. Sporo w nich przekornego humoru, sentymentalizmu obok ironii i kpiny. Ale nie ratuje to „przegadanego” spektaklu. Choć trzeba przyznać, że Zdzisław Wardejn i Waldemar Barwiński tworzą niezwykle zgrany duet. Zdzisław Wardejn jest ujmująco powolny i melancholijnie smutny w swym anemicznym podążaniu, a raczej nienadążaniu za czasem (kiedy ścigając się z zającem dotarł w końcu do mety, zastał jedynie szkielet współzawodnika). Często jedynie milczy lub przykryty kocem zapada w sen. Opiekuńczy, młodszy i dynamiczniejszy – także w swych wypowiedziach -Waldemar Barwiński troskliwie zajmuje się żółwiem, towarzyszy mu w próbach poukładania jego nieskończenie wydłużonego egzystowania i nieżyciowego podejścia do życiowych sytuacji. Historia George’a to nie tylko studium samotności, niedostosowania i depresji, ale też przypowieść o doświadczeniu starości. Niestety, mankamenty scenariusza powodują, że po kilkunastu minutach spektakl zaczyna nużyć. Powiastka o rozczarowaniu rodziną, pogonią za karierą, miłosnymi uciechami, które prowadzą do głębokiej dystymii, z ogólnym poczuciem beznadziei, nudy i wewnętrznej pustki, staje się nijaka. Smutek i melancholia udzielają się również widzom. Czyżby reżyserowi zabrakło pomysłu na doszlifowanie tematu? A może dokonał złego wyboru autora i tekstu? W rezultacie powstał dobrze zagrany, lecz nadto nużąco-ciągnący się spektakl.