Recenzje

Żulczyka „izba zatrzymań”

O spektaklu „Instytut” Jakuba Żulczyka w reż. Jędrzeja Wieleckiego zaprezentowanym w ramach V Maratonu Teatralnego w Teatrze im. J. Kochanowskiego w Opolu pisze Wiesław Kowalski.

Prezentacja „Instytutu” podczas V Maratonu Teatralnego w Opolu była ciekawym doświadczeniem nie tylko poprzez możliwość obcowania na scenie z tekstem Jakuba Żulczyka, ale również dała szansę na obserwowanie, jak w zupełnie innej stylistyce odnajdują się aktorki, które dzień wcześniej z dużym poświęceniem, ale też i z bardzo przyzwoitym efektem, mierzyły się z „Instrukcją pań sprzątających” w reż. Olgi Ciężkowskiej. Magdalena Maścianica, Karolina Kuklińska i Monika Stanek znakomicie wcieliły się w postaci, w których nie mogły tym razem skryć się za formalnymi zabiegami inscenizacyjnymi, próbami dystansowania się czy uciekania w efekty obcości.

Powieść Jakuba Żulczyka pozostaje w rękach reżysera Jędrzeja Wieleckiego mocno tajemniczą, momentami wstrząsającą i zatrważającą opowieścią o ludzkim osamotnieniu, wyobcowaniu i o silnych przeżyciach z tymi doświadczeniami oraz emocjami związanymi. Dzięki zaskakującym incydentom i osobliwym wypadkom wciąż rozpulchnianej nowymi zdarzeniami intrygi, przedstawienie ogląda się niczym filmowy, kryminalny thriller. Nie stroniąca od obyczajowości historia uwięzienia trzech młodych kobiet i dwóch mężczyzn, zamkniętych nieoczekiwanie w mieszkaniu jednej z bohaterek, staje się pretekstem do pokazania, jak w takiej  izolacyjnej sytuacji  transformują międzyludzkie relacje i jaki mają wpływ na przebieg następujących po sobie zrządzeń losu. Wielecki i jego aktorzy zadbali o to, by nie była to tylko sprawnie opowiedziana anegdota, ale starali się z niej wyciągnąć to, co najbardziej soczyste, intensywne i żywe, jednocześnie dojmujące, dręczące i silnie niepokojące. Bo takie są pytania, które wraz z protagonistami powinniśmy i sobie postawić – o to, jak dalece możemy wpływać na nasze własne decyzje, o to, czym jest wolność i jak o nią zabiegać, a w codziennym życiu pielęgnować, wreszcie kto oprócz nas samych sprawuje władzę nad naszymi emocjami, nad którymi nie zawsze potrafimy zapanować. Przy okazji poznajemy również przeszłość bohaterów, ich rodzinne perturbacje, które wzniecały ich niechęć do dotychczasowego życia, zmuszały do rozstań i ucieczek w rzeczywistość mniej zrutynizowaną, do prób wyjścia z sytuacji zapowiadających nieszczęście, mogących budzić przygnębienie czy prowadzących do stanów depresyjnych. Najwięcej dowiadujemy się o Agnieszce, zwłaszcza o jej relacjach z byłym mężem i z córką, która zostaje jej odebrana przez dobrze sytuowanych i ustosunkowanych teściów. Trzydziestopięciolatka postanawia zacząć wszystko od nowa, przeprowadza się ze stolicy do Krakowa i zamieszkuje w otrzymanym w spadku po babci domu. Rzeczywistość przedstawiana w dramaturgicznym ujęciu Natalii Matuszek ma charakter polifoniczny, albowiem oprócz wspomnianej Agnieszki na tym samym poziomie narracyjno-psychologiczno-emocjonalnym egzystują pozostałe postaci, czyli Iga, Weronika, Sebastian i Janek. Reżyser pracując z aktorami zadbał o to, by postaci były mocno zróżnicowane, zgodnie z ich charakterem, temperamentem i ekspresją w traktowaniu siebie i współtowarzyszy. Najbardziej jest to widoczne w silnie skontrastowanych rolach Moniki Stanek i Magdaleny Maścianicy. Ta druga od początku przedstawienia zaskakuje silnie eksponowanym skupieniem, wewnętrznie sterowanym spokojem, zagadkową lękliwością i niepokojącą dziwnością, która najsilniej przejawia się w sytuacjach, kiedy próbuje dociekać przyczyny zaistniałych zdarzeń i szukać wyjścia z impasu korzystając z niezbyt wyszukanej wiedzy ezoterycznej. Równie intensywnie zróżnicowani są męscy bohaterowie – Sebastian (Radomir Rospondek) jest typem dresiarza, który ma problem z akceptowaniem norm współżycia społecznego, natomiast Rumun (Kacper Sasin), który dzięki związanym prześcieradłom zostanie spuszczony przez okno na zewnątrz po to, by wezwać kogoś na ratunek, jest człowiekiem dużo bardziej dojrzałym, troskliwym i mniej impulsywnym. Jednak zamiast oczekiwanej pomocy, uwięzionych w domu przyjaciół zaskoczą niebawem zamurowane okna, tak jak wcześniej wyłączenie internetu czy niemożność korzystania z karty SIM w telefonach komórkowych.

Wielecki bardzo dobrze buduje nastrój osaczenia bohaterów Żulczyka, umiejętnie rozwija pojawiające się wciąż dysonanse, które doprowadzają do coraz większego zaogniania się nie tylko samych konfliktów jakby rodem z Kafki, ale i międzyludzkich relacji ujawniających co i rusz nowe, wcześniej skrywane tajemnice i niedopowiedzenia. Jednocześnie realizatorzy nie zapominają o elementach humorystycznych czy komediowych, które pojawiają się zarówno w dialogach, jak i rozwiązaniach sytuacyjnych. Zasługą opolskich aktorów jest to, że te dwie energetyzujące płaszczyzny znakomicie są ze sobą zsynchronizowane, jako że nigdy widzowi nie towarzyszy uczucie czegoś niestosownego, karykaturalnego czy zwyczajnie przejaskrawionego. Kameralny spektakl na Scenie Bunkier to przykład bardzo rzetelnej pracy reżysera z dramaturżką, a przede wszystkim z aktorami, albowiem to dzięki ich talentom oglądamy mocno angażujące i wciągające widza od pierwszej do ostatniej sceny przedstawienie, bardzo robrze, bo precyzyjnie zrytmizowane i utrzymane od początku do końca w znakomitym tempie.  

fot. Michał Grocholski

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , ,