O spektaklu „Rzywot część pierwsza: rozpadająca się biografia”, reż. Seb Majewski, koprodukcja Teatru Polskiego w Podziemiu we Wrocławiu i Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu, pisze Kamil Bujny.
Jak długo trwa pamięć o człowieku? To pytanie staje się punktem wyjścia dla Seba Majewskiego, reżysera „Rzywotu części pierwszej: rozpadającej się biografii”, przedstawienia o wybitnej aktorce Idze Mayr. Dotyczy ono jednak nie tylko wrocławskiej artystki, lecz także wszystkich twórców teatru, o których – jak czytamy w opisie – zapominamy równie szybko, co o ich pracy.
Idąc na spektakl do Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia, zawsze mam takie samo przeczucie: będzie spektakularnie. Większość przedstawień, jakie tam widziałem, to prezentacje z inscenizatorskim rozmachem. Być może wymusza to na reżyserach i scenografach duża przestrzeń obiektu, a być może wynika to wyłącznie z potencjału tego miejsca. Wałbrzysko-wrocławska koprodukcja wydała mi się z początku zaskakująca, gdyż twórcy wycięli sobie z tej ogromnej przestrzeni tylko mały fragment – do działań aktorskich wyznaczono bowiem niedużą powierzchnię, zaraz przy widowni, dodatkowo zamkniętą długą drewnianą ścianą, na której Wojciech Świeściak przez cały spektakl nakleja (a następnie zrywa) papierowe plakaty. Przestrzeń sceniczna wydaje się zresztą w jakimś sensie nieskończona – wykonawcy poruszają się wśród setek drewnianych płytek, które mogłyby tworzyć podłogę, ale z jakiegoś powodu pozostają „rozsypane”. To, co powinno aktorom ułatwiać poruszanie się po scenie, stanowi w tym wypadku znaczne utrudnienie, gdyż o pojedyncze deseczki łatwo się potknąć. Patrząc na to wszystko z perspektywy widza, można odnieść wrażenie, że wykonawcy nie mają gdzie grać, że nie ma dla nich tutaj żadnego miejsca, co oczywiście wymownie koresponduje z faktem, iż prezentacja traktuje o społecznym zapominaniu o aktorach.
Gdybym miał zawrzeć całą recenzję w jednym zdaniu, powiedziałbym, że to spektakl inteligentnie pomyślany. Majewski przygotował strukturę, która wydaje się jednocześnie prosta i zawiła. O Idze Mayr w przedstawieniu opowiadają jej córki, jednak nie te biologiczne, tylko sceniczne, powołane przez aktorkę niegdyś do życia na teatralnych scenach. Wybierają się one do Lwowa, miasta, w którym przyszła na świat wrocławska artystka, by oddać jej hołd – odsłonić pamiątkową tablicę. Pomysł, by o Mayr opowiadały postaci odsyłające do innych postaci, okazuje się bardzo udany. Przekonuje do niego przede wszystkim świadomość dość oczywistej relacji: postać sceniczna nie istnieje bez aktora, więc jeśli ludzie nie pamiętają o aktorze, to siłą rzeczy nie pamiętają o jego rolach. Oddanie w „Rzywocie” głosu bohaterkom przedstawień staje się w związku z tym wymownym gestem – twórcy zdają się mówić nie tyle „pamiętajmy o Mayr!”, ile „pamiętajmy o Mayr i jej dorobku!”. To ważne, gdyż dzięki temu w spektaklu możliwe stało się uniknięcie pomnikowego biografizmu czy oczywistych perspektyw narracyjnych. Majewski, wychodząc od konkretnej postaci, zmierza do uniwersalnej refleksji o nietrwałości ludzkiej pamięci, zwłaszcza w kontekście twórców. Jego prezentacja jest więc z jednej strony próbą przypomnienia wrocławskiej artystki, z drugiej – zwrócenia uwagi na problem doraźności teatru i krótkotrwałości społecznego uznania.
Choć „Rzywot” to koprodukcja dwóch zespołów, to w spektaklu ujawnia się przede wszystkim jakość charakterystyczna dla Podziemia – autotematyzm, zapętlanie dialogów wokół abstrakcyjnych problemów i ciągłe eksponowanie umowności w relacji: widz – aktor. Dużo w tym przedstawieniu humoru i przewrotnej szyderczości, która ukierunkowana jest przede wszystkim w stronę wykonawców. Mayr w jednej ze scen zostaje opisana jako „znana aktorka nikomu nieznana”, a napis na kamieniu upamiętniającym jej osobę miałby brzmieć: „Taki rzywot zdarza się raz na miliard lat”. Postaci, brnąc w autotematyzm, niejako oswajają siebie i widzów z perspektywą bycia zapomnianym, a doraźne komentowanie własnego warsztatu („Boże, powiedziałam to na jednym wydechu!”) i komunikacyjnego statusu („– Wymyślasz? / – Interpretuję!”) zaświadcza o narracyjnym uwarunkowaniu funkcjonowania człowieka w świadomości potomnych. Pamięć o kimś trwa bowiem tak długo, jak długo się o tej osobie mówi. Aktorzy teatralni, nie chcąc zniknąć w zapomnieniu, mogą opowiadać o swoich poprzednikach, licząc na to, że w przyszłości i o nich ktoś będzie snuł opowieść. Czy to utopijne myślenie? Naiwne? Być może, ale chyba nie ma innego wyjścia.
fot. Tobiasz Papuczys