O spektaklu CESARZ w reżyserii Mikołaja Grabowskiego w Teatrze Ateneum w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.
Inscenizacje teatralne oparte na bestsellerowej książce Ryszarda Kapuścińskiego, pisarza, reportera i poety, obok kilku rodzimym realizacji (najbardziej pamiętana jest chyba ta przygotowana przez Jerzego Hutka w Teatrze Powszechnym w Warszawie z Władysławem Kowalskim w roli Reportera) również w Polskim Radio i Teatrze Telewizji, mają także zasięg międzynarodowy, głównie za sprawą głośnego przedstawienia wyreżyserowanego przez Jonathana Millera w londyńskim The Royal Court Theatre w roku 1987. W tym samym roku angielski spektakl można było zobaczyć gościnnie na scenie warszawskiego Teatru Studio. Pojawienie się „Cesarza” w Wielkiej Brytanii wywołało spore zamieszanie – protestowali nie tylko monarchiści, ale i rodzina pozbawionego w 1974 roku władzy Hajle Sellasje. Bojkotowanie budynku teatralnego na niewiele się jednak zdało – przedstawienie oparte na przekładzie Wiliama R. Branda i Katarzyny Mroczkowskiej-Brand w adaptacji Michaela Hastingsa cieszyło się dużym powodzeniem i zostało wysoko ocenione w tamtejszej prasie, która odnajdywała w tej realizacji sporo nawiązań do ówczesnych posunięć rządu Margareth Thatcher.
Mikołaj Grabowski, opracowując tekst dla warszawskiego Teatru Ateneum, choć jak wszyscy z nas ma świadomość, że również w Polsce, w momencie wydania książki Kapuścińskiego, odczytywana ona była przez pryzmat politycznych zwyrodnień i upadającego komunizmu rządów Gierka, stara się skupić przede wszystkim na języku, w którym dostrzega fascynacje Gombrowiczem i aurze, która tak skonstruowanej strukturze narracji może towarzyszyć, a nie poszukiwać w historii o abisyńskim cesarstwie jakichś doraźnych aktualizacji czy skojarzeń. Publiczność i tak, tam gdzie będzie taka możliwość, sama je dostrzeże – widać to było w reakcjach premierowych gości, którzy dość łatwo reagowali śmiechem na pewne ustępy, które wydawały się współbrzmieć z naszą dzisiejszą rzeczywistością polityczno-społeczną. Można było odnieść wrażenie, że tylko na takie chwile, jak passus: „Od nawyku czytania krok tylko do nawyku myślenia, a ten jest dla państwa źródłem rozlicznych utrapień” co niektórzy widzowie czekali. Nie wiem, czy tego spodziewał się sam reżyser, ale na premierowym pokazie tak się właśnie działo, na szczęście dość dyskretnie, ale jednak. Grabowskiego bez wątpienia bardziej interesuje uniwersalność zawartych w książce dywagacji i refleksji, a nie artykułowanie wprost zawartych w niej przemyśleń na temat metod rządzenia i propagandy, która działalność polityków i ministrów wspomagała.
Grabowski rozpisuje reportażową partyturę „Cesarza” Kapuścińskiego na siedmiu aktorów (przypomnijmy, że na bazie tekstu powstały też monodramy, m. in. w wykonaniu Jolanty Olszewskiej i Kazimierza Tałaja), tworząc metaforyczny fresk o totalitarnej polityce, która deprawuje i niszczy naród od wewnątrz, o autorytarnej władzy, która rozkwita, by w końcu upaść i o mechanizmach w państwie podporządkowanym jednemu i nieomylnemu we wszystkim wodzowi. Tak jak mówił sam autor, pisząc, że to „książka o tym, jak udział we władzy demoralizuje, deprawuje i wykrzywia”. Julia Konarska, Dorota Nowakowska, Maria Ciunelis, Marcin Dorociński, Janusz Łagodziński, Marian Opania i Wojciech Brzeziński, tworząc zharmonizowany organizm, relacjonują to, co się dzieje na cesarskim dworze, bez próby wcielania się w konkretne postaci. Jest to zabieg mniej lub bardziej skuteczny, który w pierwszej części spektaklu poprzez dominującą statyczność bardziej bliski jest radiowemu słuchowisku, dopiero w drugiej, od motywu rocznicowego, wprowadza kilka ciekawych rozwiązań teatralnych, które nieco zmieniają perspektywę i tym samym pozwalają aktorom na wyjście poza samo wypowiadanie tekstu. Dodajmy od razu, że aktorzy Ateneum potrafią znakomicie operować słowem i głosem, robią to z dużą dozą naturalności i swobody, niekiedy ciekawie łączą literackie frazy ze scenicznym działaniem, tyle że przez pierwsze kilkadziesiąt minut wygląda to jak egzamin z interpretacji prozy wykonywany przez utalentowanych studentów pod okiem doświadczonego pedagoga. Patrzy się na to z podziwem dla aktorskich umiejętności i rzemiosła, bo tego nie sposób zakwestionować, tyle że pod względem teatralnym siła rażenia wypowiadanego tekstu zdaje się być niewielka i nie zawiązuje takiego porozumienia między widownią a aktorami, jakiego w tym przypadku można by się spodziewać. Dreszcz emocji się nie pojawia.
Demoralizacja, przekupstwo, lizusostwo czy brak lojalności, a także metody towarzyszące obsadzaniu stanowisk przez ludzi niekompetentnych, kamuflowanie zbrodni, walka o jak najwyższą pozycję w hierarchii władzy – o tym wszystkim, o czym wiemy już z lektury, mówi „Cesarz” Kapuścińskiego w Ateneum. W spektaklu Grabowskiego, bez żadnych nawiązań do etiopskich uwarunkowań, dziejącym się zatem poza czasem i miejscem czyli wszędzie, zabrakło – w moim mniemaniu – wyeksponowania dramatu indywidualnego człowieka i jego zniewolenia pod wpływem systemowych manipulacji. Być może dlatego, wskutek takiej a nie innej strategii reżysera, przedstawienie ogląda się raczej chłodnym okiem, a jego polityczność, nawet dla mnie jako człowieka, który stroni od niej jak od ognia, zdaje się być znikoma. A samo podążanie za językiem w poszukiwaniu w nim znaczeń zawoalowanych i zamaskowanych, podane w takiej, skądinąd szlachetnej formie, nieszczególnie mnie w teatrze obchodzi. Zwłaszcza kiedy wkrada się weń nuda, znużenie i schematyczna przewidywalność w wyborze wątków, zabiegów formalno-rytmizacyjnych, które na dodatek osadzone są tutaj w samej narracji, a nie w dialogach. Na pewno spektakl Grabowskiego jest kompozycyjnie klarowny i przejrzysty, ale to za mało, by mówić o jego pełnym sukcesie.
Fot. Bartek Warzecha