O spektaklu „(Maska)Rada Gminy” w reż. Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej w Teatrze Młyn pisze Sławomir Monik.
Satyra mocno bazująca na aktualnej sytuacji politycznej zwykle obarczona jest ryzykiem, że szybko się zdeaktualizuje. Przedstawienie Teatru Młyn „(Maska)Rada Gminy”, w reżyserii autorki sztuki Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej, jest boleśnie aktualne ponad dwa lata po premierze i odnosi się wrażenie, że pozostanie aktualne jeszcze długo. Z jednej strony niezbyt dobrze świadczy to o naszych czasach, z drugiej – dowodzi, że autorka jest świetną obserwatorką rzeczywistości i swoje wnikliwe obserwacje potrafi ubrać w słowa, przydając im artystycznej wartości.
W wykreowanym przez Fijewską-Zdanowską mikrokosmosie anonimowego urzędu gminy obserwujemy czworo bohaterów. Utrzymujący się na stanowisku przez kolejne kadencje Wójt (Jarosław Boberek) to lokalny despota, który celowo dobiera sobie współpracowników o skrajnie odmiennych poglądach, by utrzymywać podziały wśród mieszkańców i dzięki temu łatwiej nimi manipulować. W ten sposób do urzędu trafiają: nowoczesna i tolerancyjna kobieta wyzwolona, Ewa Lewa (w tej roli Agata Fijewska) oraz konserwatywny i wychowany w duchu chrześcijańskim Adam Prawy (Bartosz Mazur). Ostatnią uczestniczką wydarzeń rozgrywających się na scenie jest zahukana sekretarka i sprzątaczka w jednym, Wiesia Znikła (Zuzanna Fijewska-Malesza), z trudem wiążąca koniec z końcem i gotowa na największe poświęcenia, by zapewnić sobie i swojemu dziecku przeżycie od pierwszego do pierwszego…
Sztuka jest bardzo zgrabnie napisana. Zarówno dialogi, jak i piosenki wyrazistą kreską rysują nam bohaterów, co jest wzorowo oddane przez cały zespół aktorski. Brawa należą się zwłaszcza za to, że partie śpiewane nie stanowią jedynie muzycznych wypełniaczy, a są ważnymi elementami charakterystyki postaci i mówią nam o nich równie dużo, co kwestie dialogowe. Spektakl swobodnie przechodzi od tonacji prześmiewczej, chwilami wręcz kabaretowej, do nastroju dramatycznego. Dzieje się to tak płynnie, że niemal namacalnie czujemy, jak śmiech zamiera nam na ustach w przejmującej scenie, w której wójt składa swojej ofierze seksualną propozycję nie do odrzucenia. Nagle zdajemy sobie sprawę, jak bardzo prawdziwy jest ten pozornie przerysowany obraz, jak często chowamy się za ideologicznymi przekonaniami jak za maską, jak żarliwie potrafimy używać ich jako tarczy i miecza w konfrontacji z ideologicznym przeciwnikiem. A także, jak dziwnie łatwo jest naginać żelazne dotąd poglądy, gdy w grę wchodzi jakaś osobista korzyść lub do głosu dochodzą całkiem przyziemne pobudki, jak choćby fizyczne pożądanie… Konfrontacja między bohaterami sztuki przybiera w pewnym momencie tak ostrą werbalnie formę, że niektórzy widzowie mogą poczuć się nieco przytłoczeni jej dosadnością, ale ten kontrast między łagodnym i żartobliwym wprowadzeniem, a dramatyczną i gorzką w wymowie końcową częścią dramatu jest jak najbardziej przemyślany i uzasadniony.
Aktorzy wygrywają w stu procentach obie konwencje. Jarosław Boberek w roli wójta jest odpowiednio rubaszny i diaboliczny zarazem. Agata Fijewska i Bartosz Mazur są śmieszni i irytujący w swoim zacietrzewieniu ideologicznym oraz dziwnie swojscy w naginaniu przekonań do swoich potrzeb. Zuzanna Fijewska-Malesza w elegancki i subtelny sposób oddaje przemianę, jaka zachodzi w jej bohaterce i wzbudza przy tym największą sympatię (i współczucie) widza.
Całość pozostawiła we mnie wrażenie lekkiego niedosytu. Nie jest to jednak niedosyt wynikający z niedostatków lub ułomności artystycznych, a jedynie z tego, że w moim mniemaniu zakończenie nastąpiło zbyt szybko. Chętnie zostałbym dłużej w tym specyficznym, a dziwnie znajomym urzędzie gminy i przekonał się, ile jeszcze obserwacji można z tego tematu wycisnąć.
Zdecydowanie warto wybrać się na Scenę na Poddaszu Stołecznego Centrum Edukacji Kulturalnej i spojrzeć na świat lokalnego samorządu w krzywym zwierciadle. Ten kameralny spektakl, przy wykorzystaniu minimalistycznej scenografii, zapewnia porcję soczystej rozrywki i garść wnikliwej obserwacji o naszych postawach wobec świata i siebie nawzajem.
Fot. Filip Klimaszewski