Recenzje

Samotni z Millerem czasów pandemii

“Śmierć komiwojażera” Arthura Millera w reż. Radka Stępnia w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku – pisze Hanna Gęba

Upadek z wysokości boli najbardziej – zwłaszcza, gdy jest ona urojona. Amerykański mit sukcesu doprowadza człowieka na skraj obłędu i wymusza myślenie o życiu jedynie przez pryzmat spełnienia zawodowego. Problem raczkującego kapitalizmu obciąża jednostkę. To wszystko brutalnie ukazuje spektakl Radka Stępnia na podstawie dramatu Arthura Millera Śmierć komiwojażera.

Przed wejściem na widownię sceny Starej Apteki w gdańskim Teatrze Wybrzeże kontrolerzy biletów, w przyłbicach, stają w odległości 1,5 metra i tłumaczą zasady pandemicznego systemu zajmowania miejsc – nagle numeracja siedzeń na biletach przestaje mieć znaczenie. Zamaskowani, przyszli widzowie czują się jak w specyficznej interaktywnej grze, a jednak teraz jest to po prostu rzeczywistość. Doświadczenie widza w teatrze czasów pandemii jest doświadczeniem samotności. Z każdej strony puste miejsca – brak walki o podłokietniki, brak chrząkających sąsiadów czy ręki do ściśnięcia w trudnych momentach widowiska. Samotność tego przeżycia pozwala jeszcze bardziej wczuć się w wydarzenia rozgrywające się tuż przed oczami. Scena Starej Apteki w Wybrzeżu znajduje się prawie na równi z pierwszym rzędem i nie posiada kurtyny, przez co praktycznie nie ma żadnej bariery między spektaklem a widzami.

Pretekstem do rozpoczęcia fabuły dramatu jest przyjazd syna głównego bohatera, Willy’ego Lomana. Już pierwsza scena wskazuje na napięte relacje – matka, która wita Biffa, od razu ostrzega przed denerwowaniem ojca, który w tym czasie siedzi na skraju sceny, jakby oddzielony od nich dźwiękoszczelnym murem. Scenografia jest bardzo prosta – składa się z kilku mebli, o które za chwilę będą kłócić się małżonkowie. Sprawia wrażenie ubóstwa nie tylko materialnego – widz czuje się przytłoczony ciężką atmosferą ciągłych konfliktów Amerykanów klasy średniej. Nie toczą oni interesujących dyskusji, tylko snują marzenia o wielkości, która nie nadchodzi – i nie nadejdzie. Zachłyśnięci american dream zmuszeni są do trwania w swoistym stanie zawieszenia między możliwym działaniem, a snami o tym, co nieosiągalne. O tym uwiązaniu nieustannie przypomina dźwięk spadającej piłeczki, który powtarza się przez cały spektakl. Sprawia wrażenie upadku, nieodwołalnego końca. Widz ma ochotę krzyknąć: przecież możesz coś zrobić Willy, z twojej sytuacji jest wyjście, ale z każdą dalszą chwilą spektaklu przekonuje się, że sam jest zmuszony trwać w próżni razem z bohaterami. Symbolem nieuchwytnych marzeń o sukcesie biznesowym staje się duch starszego brata głównego bohatera, który jest adresatem monologów Lomana. Willy nie może pogodzić się z rzeczywistością i miesza teraźniejszość z przeszłością – ciągle wydaje mu się, że podziwiany brat go uratuje.

Mirosław Baka jest niezwykłe przekonujący w roli komiwojażera – nieudacznika. To niewątpliwie zasługa dopracowanych tików, użytych sposobów jąkania oraz zrezygnowanego, niepewnego kroku. Na uwagę zasługuje także kostium, czyli niechlujny, zbyt duży garnitur, groteskowy, olbrzymi krawat i rozczochrane, siwe włosy. Widz nie jest w stanie nie patrzeć na bohatera z dozą współczucia. Zupełnie odmienne emocje wzbudzają lalusiowaty Charley (Jarosław Tyrański), czy Howard Wagner (Marcin Miodek). Choć wydawali się ludźmi sukcesu, spełnieniem tego, o czym marzył Willy Loman, to politowanie pierwszego i obojętność drugiego nie pozwalają na odczuwanie wobec nich jakiejkolwiek sympatii.

Z pozoru w spektaklu Stępnia postaci kobiecie nie odgrywają dużej roli – ich czas na scenie jest krótszy, mają mniej wyraźne charaktery, a jednak sedno konfliktu Willy – Biff jest ściśle związane z płcią piękną. Syn nie jest w stanie przebaczyć ojcu zdrady. Właśnie tamto zdarzenie sprawia, że Biff dokonuje wyborów życiowych, które najbardziej zranią Willy’ego i w konsekwencji staną się przyczyną niewykorzystania jego potencjału. Nie bez znaczenia jest także postać matki – z jednej strony chce usprawiedliwić swojego małżonka, ale z drugiej wylicza przed nim niezapłacone rachunki.

Silnie skonfliktowane środowisko rodzinne, starość, a w końcu rozwianie iluzji sukcesu doprowadzają Willy’ego Lomana do samobójstwa. Ostatni monolog, cisza, i światła gasną. Przytłoczeni widzowie w końcu wstają, a towarzyszy im uczucie wybudzenia z hipnotyzującego transu. Po wyjściu z Teatru Wybrzeże nie sposób od razu otrząsnąć się z wrażenia po obejrzeniu przedstawienia – Śmierć komiwojażera Radka Stępnia wciska w fotel, męczy, ale też wciąga. Aktorstwo na najwyższym poziomie nadaje spektaklowi bolesnej autentyczności. To wszystko w połączeniu z doświadczeniem pandemii zmusza widza, aby jeszcze raz się zatrzymał i zadał sobie pytanie: dokąd idę?


Fot. Dominik Werner

 

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , ,