Recenzje

Powiedz coś, to Cię zniszczę

O spektaklu „Solaris” Stanisława Lema z muzyką Karola Nepelskiego w reż. Waldemara Raźniaka na Festiwalu Opera Rara w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie pisze Piotr Gaszczyński.

Tegoroczną edycję festiwalu„Opera Rara” otworzyła niezwykła adaptacja najsłynniejszej powieści Stanisława Lema. W kosmicznej przestrzeni Narodowego Centrum Promieniowania Synchrotronowego SOLARIS aktorzy Narodowego Starego Teatru wraz z grupą Hasztag Ensemble przenieśli widzów w inny wymiar teatralnego doświadczenia.

Solaris Lema można potraktować w teatrze na kilka sposobów. Najbardziej popularny to ten, w którym bohaterowie toczą psychologiczną (psychoanalityczną wręcz) walkę z samym sobą, swoimi słabościami, ukrytymi pragnieniami. Lustrem, w którym się przeglądają, jest tajemniczy Ocean – niemy obcy, który swoją statyczną obecnością doprowadza załogę statku kosmicznego do obłędu. Druga ścieżka adaptacyjna traktuje Solaris jak horror – znaną z popkultury walkę człowieka z pozaziemską cywilizacją, groźną nieobliczalną materią, rozprawiającą się z nieproszonymi gośćmi w dość brutalny i osobliwy sposób.

Spektakl Karola Nepelskiego i Waldemara Raźniaka znalazł swoją własną drogę do głębi Oceanu. Kluczową rolę odegrał tu wybór przestrzeni dla przedstawienia. Wnętrza Centrum Promieniowania dla laika wyglądają niczym tajna baza CIA badająca pozaziemskie cywilizacje (kto oglądał wszystkie sezony X-Files ten będzie wiedział o co chodzi). Zainstalowanie w tym miejscu sceny, licznych projektorów, instrumentów, a także cicha obecność AI w spektaklu (która wydawała się najbardziej intrygująca w całym przedsięwzięciu) spowodowała, że „weszliśmy” w przestrzeń pozaziemską jeszcze zanim na dobre wszystko się zaczęło. Zaczyna się klasycznie – Gibarian (Roman Gancarczyk) wzywa posiłki z Ziemi. Przybywamy więc wszyscy na statek, schodząc po schodach i zasiadając na widowni (apel Gibariana oglądamy z balkonów). Razem z widzami na pomoc przybywa Kris Kelvin (Krzysztof Zawadzki). Dalsze wydarzenia dzieją się niezwykle szybko (cały spektakl trwa nieco ponad godzinę). Twory F (Karolina Staniec i Krzysztof Globisz) swoją obecnością paraliżują członków załogi. Snaut (Adam Nawojczyk) wygłasza gorączkowe tyrady, atmosfera staje się coraz bardziej napięta. Jednak najistotniejsze jest to, co elektryzuje przestrzeń między aktorami – a jest to dźwięk. Ocean jest muzyką. Szarpana, w pewnym sensie pierwotna kompozycja Karola Nepelskiego, za sprawą świetnych muzyków wprowadza element zamętu, niepokoju. Jeśli dołożymy do tego fakt, że w czasie rzeczywistym AI „wyłapuje” głosy aktorów tworząc swoją własną kompozycję urywanych melodii, czujemy się naprawdę nieswojo.

W ogóle element sztucznej inteligencji w spektaklu jest czymś, co nazwalibyśmy kluczem do jego zrozumienia. Z jednej strony wiemy, że twórcy wykorzystują AI, z drugiej zaś czy da się ją całkowicie okiełznać? A jeśli w pewnym momencie przejęłaby ona kontrolę nad przedstawieniem? To zupełnie nowa perspektywa teatralnego współodczuwania. Na myśl przychodzi mi Plant Wave czyli niezwykle popularne ostatnio „koncerty”, w których do roślin przyczepia się specjalne elektrody. Na ile jestem w stanie zrozumieć ten mechanizm, to przesyłają one do przetwornika impulsy elektryczne, które przetwarzane są na dźwięk. Dzięki temu możemy usłyszeć „śpiew” natury. Podobnie rzecz ma się w Solaris – Ocean przechwytuje mowę, czyli coś niezwykle indywidualnego, by wykorzystać ją przeciwko przybyszom.

Przeżycie Solaris jako post-opery współtworzonej przez AI jest niezwykłym doświadczeniem. Dokładając do tego kunszt aktorów Starego Teatru, którzy w skrótowej, esencjonalnej formie wyciskają ze swoich postaci maksimum oraz niezwykłej orkiestry (może to efekt przestrzeni, ale ciągle kojarzyli mi się z Diuną Denisa Villeneuve’a) dało piorunujący efekt. Jeśli teatr przyszłości ma być cybernetycznym mariażem człowieka i maszyny, to wchodzę w to bez mrugnięcia okiem, ale w tym wypadku na pewno z zasznurowanymi ustami. Póki co.

fot. mat. teatru

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , ,