Z Karoliną Kosieradzką, producentką czytań performatywnych, koordynatorką pracy artystycznej w Teatrze Collegium Nobilium, prywatnie mariawitką, rozmawia Karol Mroziński.
Mroziński: Duża grupa młodych ludzi, zapach pieczonego chleba, egzotyczne zwierzęta? Kiedy patrzy się na to z boku, można by odnieść wrażenie, że sierpień u Mariawitów to kumulacja zaskakujących sprzeczności. Czy mogłabyś opowiedzieć coś więcej o przyczynach tak niesamowitej atmosfery panującej w kompleksie klasztornym przy Kazimierza Wielkiego w Płocku?
Kosieradzka: Cieszymy się z tego pozytywnego zaskoczenia. Od kilku lat nasza niewielka parafia podejmuje różne działania w celu przypomnienia o sobie mieszkańcom miasta. Z inicjatywy Biskupa Naczelnego Marii Karola Babi w stare mury wraca życie, jakie tętniło tu od samego początku. Oprócz modlitwy jest chęć pomocy zwykłym ludziom…
M: … o której wieści szybko się rozniosły.
K: Przecież Kościół to nie tylko ołtarz i ławki, prawda? Wspomniany chleb przygotowywany jest na przykład według odnalezionej receptury naszych sióstr Mariawitek. Są codziennie wydawane obiady dla potrzebujących. Działa zbiórka odzieży, a od niedawna prowadzimy alpakoterapię dla dzieci i nie tylko.
M: Czemu akurat teraz? Czy stoi za tym coś jeszcze prócz zwykłej chęci pomocy bliźniemu?
K: Tak. Rok 2021 jest dla nas szczególny. Wiąże się z jubileuszem setnej rocznicy śmierci naszej Założycielki, Św. Marii Franciszki Kozłowskiej.
M: Wydawałoby się, że młodzieży XXI wieku bliżej do komputera, niż do duchowości. Inicjatywy oddolne, co prawda, znajdują uznanie, ale raczej w towarzystwie bardziej popularnych haseł. A jednak wam udało się skrzyknąć i tym sposobem doszło do premiery spektaklu, którego jesteś reżyserką.
K: Nic w tym dziwnego – jako grupa chcieliśmy pokazać starszemu pokoleniu, że to, co ich kształtowało w dzieciństwie jest dla nas istotne do dziś, a okoliczności jubileuszu były idealną ku temu okazją. Tradycja przekazana, jesteśmy, działamy.
M: Dobrze powiedziane, nawet tekst wykorzystany w spektaklu nie był przypadkowy?
K: Dokładnie, czerpiąc z bogatej przeszłości, pragniemy z optymizmem patrzeć w przyszłość, dlatego zdecydowaliśmy się na „Wieczory Mesyaniczne”. To utwór z lat dwudziestych – kompilacja poezji wieszczów narodowych, jak i samych mariawitów. To rodzaj misterium – jest podobne do tych, jakie można było oglądać w wiekach średnich. Znajdziemy tu poezję Mickiewicza, Słowackiego, jak również scenę najazdu bolszewików na Płock w 1920 roku, kiedy to Maria Franciszka ofiarowała swoje życie „za pokój sióstr, klasztoru, miasta, i kraju całego”. „Wieczory Mesyaniczne” wystawiane były do czasu drugiej wojny światowej, my chcieliśmy niejako przypomnieć, jak to niegdyś bywało. Tekst oryginału pozostał niezmienny, myśleliśmy jedynie o nadaniu widowisku nowej formy.
M: W czym się ona przejawiała?
K: Jest tego sporo. Po pierwsze czas, ten sugerowany w tytule, 22/23 sierpnia, stanowi ostatnie chwile naszej Założycielki. Nie mogłoby to wybrzmieć dostatecznie jasno, gdyby wystawiać to za dnia. Po drugie, słowo jako element spektaklu jest istotne, lecz chcieliśmy nadać całości cechy widowiska z użyciem efektów świetlnych i dźwiękowych. Po trzecie, chór występuje w prawdziwych habitach mariawickich – to wyraz szacunku i sentymentu wobec tego co było i co, mamy nadzieję, przetrwa kolejne pokolenia. Autentyczności dodają ogrody klasztorne, tak bliskie sercu każdego z nas. Miejsce akcji oraz miejsce realizacji okazują się tym samym.
M: Nietypowa przestrzeń spełniła swoje zadanie jako scena?
K: Tak, jakby była do tego stworzona. Pomógł mi w tym Maurice Maeterlinck, belgijski dramaturg.
M: W jaki sposób?
K: Zauważyłam ciekawy zabieg kompozycyjny w jednym z jego utworów. Dom – symbol stabilizacji i życia – kontrastował z ciemnym ogrodem. Zastosowałam te zależność – weranda stała się przestrzenią ducha, a schody przestrzenią smutku życia.
M: Wszystko zaczęło do siebie pasować?
K: Dodajmy, że sztuka nosiła tytuł „Wnętrze”, a przecież w języku polskim słowo to posiada filozoficzne konotacje. Sam autor miał pozytywne zdanie na temat postaci kobiety, mówił że „bliższą jest bogów i bez zastrzeżeń poddaje się czystemu działaniu tajemniczości”. Nie zapominajmy jeszcze o celce Marii Franciszki, tuż za ścianą werandy, oraz oknie z tablicą pamiątkową obok schodów. Fakt ten nie mógł umknąć naszej uwadze, został wykorzystany w spektaklu – to tam bowiem wylano krew i żółć, dwa świadectwa choroby jaką przechodziła pod koniec życia.
M: Poważne słowa, poważny temat. Mieliście tremę?
K: W mniejszym lub większym stopniu, ale wiedzieliśmy, że robimy coś ważnego.
M: Jakieś problemy techniczne?
K: Z pewnością było ich więcej niż przy wcześniejszych próbach podjęcia tematu (śmiech). Cóż, pochodzimy z różnych parafii, często oddalonych od siebie. Pierwsze próby czytane odbyły się za sprawą mediów społecznościowych. Załatwienie efektów dźwiękowych i świateł, potrzebnych do sceny w trakcie burzy, na pewno nie należało do najłatwiejszych.
M: Media społecznościowe? Cóż za nietypowe rozwiązanie!? Zwłaszcza gdy, przypomnijmy, Kościół nazywa się Starokatolicki Mariawitów?
K: Owszem, ale staramy się iść z duchem czasu (śmiech). Zresztą kultura zawsze będzie potrzebna ludziom, czy to w XXI, czy XXII wieku. A teatr jak i wiara na pewno do nich należą.
M: Dziękuję za rozmowę.