Recenzje

Panoptikum współczesnych demonów czyli Nie jedz tego, bo to jest na święta

O spektaklu Nie jedz tego! To jest na święta! w reż. Mariusza Grzegorzka w Teatrze Studyjnym w Łodzi pisze Agnieszka Skolasińska.

Przed wejściem zostaliśmy ostrzeżeni.

– Czy na pewno wzięliście państwo dziś tabletki? – dopytywał jeden z młodych aktorów, w ramach ironicznego prologu jeszcze w foyer. To niby zaczepno–zabawne przekroczenie zasady czwartej ściany okazało się zaproszeniem do świata jednocześnie niezwykle atrakcyjnego estetycznie i  toczonego przez nienazwaną chorobę; świata, który obserwujemy z zapartym tchem i  którego  bez wspomagania psychotropów znieść się nie da.   

Dyplomowe przedstawienie studentów łódzkiej filmówki już tytułem wprowadza nas w rodzinne tabu: Nie jedz tego, to jest na święta. Główny wątek fabularny to historia wykorzystywania seksualnego dwunastoletniej dziewczynki przez sąsiada zaprzyjaźnionego z jej rodziną. Przestępstwo z lat 70. niedawno przypomniał Netflix filmem dokumentalnym Porwana w biały dzień (Abducted in Plain Sight, 2017). Zaryzykowałabym tezę, że skandale pedofilskie  stały się współcześnie rodzajem demaskacji długo ignorowanych kosztów pościgu za wyśrubowanym społecznym ideałem. Kevin Dutton w swojej książce Mądrość psychopatów  podkreśla, że osoby o  takim zaburzeniu osobowości są niezwykle skuteczne w swoim działaniu, a często też charyzmatyczne i atrakcyjne towarzysko. Nic więc dziwnego, że w czasach kiedy z efektywności i popularności  uczyniliśmy sobie nigdy niesyte bóstwa, szczególnie poruszają nas  zagadki zbrodni, ciągnących się latami za dymną zasłoną tak czy inaczej rozumianego sukcesu.  Często umożliwia je uwiedzenie nie tylko ofiar, ale i całego ich otoczenia.

Spektakl budowany jest impresyjnie, nikt tu nie stara się przekonująco naśladować rzeczywistości, reżyser raczej żongluje sprawnie jej zapisami,  znanymi nam z telewizji, z platform filmowych, czy z internetu. To zabieg, który w swoich dramatach stosował już Różewicz, obudowując je fragmentami gazetowych artykułów. Tym samym uwaga odbiorcy zostaje skierowana na sam sposób postrzegania świata i nadawania mu sensów. Grzegorzek uznaje jednak, że głównym narzędziem oswajania naszych doświadczeń nie są już słowa, lecz dynamiczne obrazy.

Występujący  studenci ubrani zostali w białe kostiumy, dodatkowo przesłonięte przezroczystym plastikiem. Często zamieniają się rolami, o tym, kto w danym momencie jest kim, informują duże, przypięte do kostiumów, napisy. Aktorzy przypominają więc trochę zbiorowego opowiadacza, a trochę zespół laboratorium. Kryminalna historia opalizuje. Raz staje się wędrownym wątkiem, rodzajem czarnej ballady, to znów uważnie badanym zjawiskiem.

Co jest tu imponująco odegrane, odśpiewane, odtańczone? Co jest tu analizowane? Jedno ze współczesnych wyobrażeń szczęścia, bardzo istotne również w polskim kontekście: mit bezpiecznego domu. Dlatego Grzegorzek sięga  do dokumentu mniej znanego niż choćby tegoroczny Leaving Neverland wyprodukowany przez HBO, czy polskie Tylko, nie mów nikomu Sekielskich. Historia z lat 70.  pozwala zderzyć ze sobą jednocześnie naiwną wersję mitu i konsekwencje nadmiernego jej zawierzenia.

Wśród  dygresyjnych scen pojawiają się  parodie telewizyjnych wiadomości o wypadkach na drogach i programów wróżenia na żywo. Układają się w portret polskiego społeczeństwa, klimatem nieco przypominający filmy Smarzowskiego. Społeczeństwa pijanego lub uciekającego w myślenie magiczne, jednocześnie chętnie nurkującego w  kłótnie, co lękliwie uległego wobec nawet najniższych reprezentantów władzy.  I tak oto amerykański sielski obrazek, w którego środku niczym absurdalna dziura straszy wieloletnia tragedia dziecka, bezradnie obserwowana przez całą rodzinę, zaczyna wibrować polskimi barwami. Inaczej niż w netflixowym dokumencie układają się też akcenty. Naiwność wykrzywia się grymasem prymitywnej bezmyślności.

W pewnym momencie na umieszczonym na scenie ekranie zostają wyświetlone fragmenty dokumentalnych filmów z testowania broni jądrowej. Nie, nie przed jej zrzuceniem na Hiroszimę i Nagasaki. Po nim.  Od lat 40. po 60. wiele państw (oprócz USA, m.in. Francja i Wielka Brytania) takie testy przeprowadzało. Uczestniczyli w nich żołnierze tych krajów.  Z filmu umieszczonego na  You Tubie można się dowiedzieć od tych, którzy nie zmarli na różnego rodzaju nowotwory, że nie byli informowani o zagrożeniach, że ich dzieci borykają się z genetycznymi chorobami. Pod groźbą więzienia nie wolno im było z nikim rozmawiać o tajnych manewrach. Uzasadnienie? Służba ojczyźnie. Zakaz zniesiono w końcu lat 90. W Nie jedz tego…  widzimy tylko zdjęcia marynarzy kryjących głowy w zagłębieniu łokcia. Powtórzone kilkakrotnie zdają się treningiem, czy może wręcz tresurą w niepatrzeniu, przeprowadzaną w rytm skocznej piosenki, W wojsku wcale nie jest źle.

Pedofilia potraktowana więc zostaje w spektaklu Grzegorzka jak niewyobrażalnie toksyczny wybuch testowany na swoich. Co jednak zostało zdetonowane, a co później ukryte? Ilustracją muzyczną przedstawienia są raz rockowe miłosne ballady (okraszone ironicznie sprośną przyśpiewką), to znów wzniosłe religijne pieśni. Te pierwsze z problemu pedofilii wydobywają wątek mało widoczny w polskich o niej dyskusjach: wątek kradzieży przez zaburzonego dorosłego mężczyznę języka miłości. Te drugie fakt, że wiara jeśli nie towarzyszy jej zdrowy rozsądek, może stanowić moralną sankcję czynów najbardziej odpychających. Psychopaci, choć mają kłopot z empatią, doskonale wykorzystują i naśladują uczucia. Niebezpieczną substancją okazuje się więc przemoc, której nie mamy odwagi dokładnie się przyjrzeć, o której ze względu na różne wyższe sprawy zabroniono nam mówić. A gdy wreszcie głos zabierają ofiary, przychodzi kac. Jak mogliśmy o tym nie wiedzieć?

Spektakl stawia więc pytanie: na ile zgubiliśmy się w zbudowanym przez nas samych gabinecie luster? Czy wciąż umiemy odróżnić to co jest prawdziwe od wykorzystywanej w mniej lub bardziej niebezpiecznych celach kopii? W amerykańskim dokumencie wyraźnie zostaje odróżnione  postępowanie kochającej się, acz nieprawdopodobnie naiwnej rodziny od gry ich niebezpiecznego sąsiada. Tragedia sprzed lat zostaje złagodzona happy endem: rodzina przetrwała i teraz przestrzega innych. Grzegorzek jednak zaciera tę granicę między przebraną w miłosny kostium przemocą, a prawdziwą miłością; między wiarą a bezwarunkowo akceptowalną społeczną pozą.  Wysyła swoich młodych aktorów w coś w rodzaju podróży po bagnie, podczas której trzeba niezwykle uważnie badać grząski, niepewny grunt. Jednocześnie pozwala im popisać się robiącym wrażenie warsztatem. Przygnębiająca diagnoza stawiana rzeczywistości kontrastuje z niezwykłą, radosną energią studentów. I ich i widzów reżyser pozostawia z niepokojąco otwartym, dziś w Polsce bardzo ważnym pytaniem: co może być antidotum na skażony teren symbolicznego domu, jeśli psychotropowe tabletki nie wystarczą? Tylko ironia, czy wciąż gotowi jesteśmy zaryzykować również nadzieję?

Fot. Aleksandra Pawłowska


Agnieszka Skolasińska z wykształcenia doktor teatrologii UJ. Namiętna czytelniczka tudzież oglądaczka i teatralna, i filmowa. W chwilach wolnych  joginka. W drodze do i z pracy powolna miejska rowerzystka.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,